Hardcorowe lata siedemdziesiąte. Recenzja Spekulacji o kinie

Osoby próbujące wyjaśnić fenomen Quentina Tarantino, często używają kinofilskiego klucza. Wskazują, że to reżyser-krytyk, zakochany w filmach i znający je na pamięć. Jego uczucie ma niby odbijać się w autorskich realizacjach. Ten argument nigdy mnie nie przekonywał. Nerd może tworzyć rzeczy zrozumiałe wyłącznie dla innych nerdów, a przecież w twórczości Tarantino nie tylko o to chodzi.

Na pokazach jego filmów bawią się zarówno pulpowi wyjadacze (którzy są najbardziej krytyczni), wytrawna widownia kin studyjnych, ale też ludzie niezasiadający przed wielkim ekranem częściej niż raz do roku. Gdyby chodziło tu tylko o kinofilską rozpustę, ostatnia grupa szerokim łukiem omijałaby zarówno Pulp Fiction (1994), jak i Pewnego razu… w Hollywood (2019). 

Spekulacjach o kinie (2024, Wydawnictwo Marginesy) reżyser daje wskazówkę do rozwikłania tej zagadki, pisząc o seansach, w których uczestniczył w latach siedemdziesiątych jako kilku- i kilkunastoletni chłopak. Oglądanie filmów przy pełnej sali było najlepszymi lekcjami socjologii i psychologii, jakie przyszły twórca mógł dostać. „Może nie czaiłem dowcipu, ale czaiłem wajb” (s. 15) – instynkt pozwalał urodzonemu w 1963 roku autorowi zrozumieć, co się dzieje na ekranie, ale też poza nim. Rozmawianie o obejrzanych filmach z mamą to jedno, ale to obserwowanie reakcji widowni pozwoliło przyszłemu laureatowi Oscarów zrozumieć, o co chodzi dorosłym i jak działa na nich kino. To właśnie zrozumienie emocji publiczności uważam za fundament sukcesu jednego z najpopularniejszych reżyserów współczesnego kina. 

Tarantino stawia w centrum zainteresowania kino lat siedemdziesiątych nie tylko ze względów sentymentalnych, ale przede wszystkim dlatego, że uważa tę dekadę za najciekawszą w historii amerykańskiej kinematografii. Odważne i bezkompromisowe produkcje w magiczny sposób zjednały dorosłą widownię i małego chłopca:

„Dorośli śmiali się, bo czuli, że oglądają niegrzeczne filmy, a więc sami robią coś niegrzecznego. Z perspektywy czasu to zrozumiałe. Przecież nie byli przyzwyczajeni do takich rzeczy. Nowe Hollywood dopiero startowało. Ówcześni widzowie wychowali się na filmach z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Do tej pory mieli co najwyżej do czynienia z aluzjami, mrugnięciami okiem, dwuznacznymi żarcikami, grami słów. (Zanim przyszedł rok 1968, najodważniejszym dowcipem, na jaki pozwoliło sobie wysokobudżetowe kino komercyjne, było nazwisko postaci granej przez Honor Blackman w Goldfingerze: Pussy Galore). A zatem dorośli widzowie i ja jechaliśmy w sumie na tym samym wózku” (s. 16).

Spekulacjach o kinie można wyznaczyć trzy podstawowe konteksty, w jakich Tarantino omawia przywoływane tytuły. Pierwszy jest historyczno-filmowy, wpisujący daną produkcję w kontekst innych realizacji Nowego Hollywood oraz kina „filmowych szczeniaków”[1]. Drugi zdradza kulisy powstania konkretnych realizacji i jest efektem licznych rozmów Tarantino z ulubionymi autorkami i autorami. Te fragmenty pokazują jak naprawdę działa branża filmowa i jak kamienista może być droga od napisania scenariusza do pokazu premierowego. Wywiady ujawniają, kto naprawdę podejmował decyzje i z jakich powodów dane pomysły upadały lub przechodziły. Warto tu wspomnieć np. o Neile McQueen, żonie legendarnego aktora, która czytała proponowane mu scenariusze i świadomie budowała jego wizerunek. Trzecim kontekstem są dokładne opisy seansów oglądanych w kinach Los Angeles, rzetelnie dokumentujące, jak ta czy inna scena została odebrana przez publiczność. Te trzy warstwy, opowiadane barwnym, soczystym językiem Tarantino, składają się na jedną z najciekawszych filmowych lektur ostatnich miesięcy.

Kulisty piorun (1977, J. Flynn)

Studenci filmoznawstwa mogą potraktować Spekulacje o kinie jako pozycję uzupełniającą do Filmowych oblicz kontestacji (2008) Konrada Klejsy. Polski badacz zarysował krajobraz (kontr)kultury lat sześćdziesiątych i jej wpływu na kino z perspektywy chłodnego akademickiego oglądu. Tarantino pokazuje, jak to wyglądało od wewnątrz. „Młodzi zawładnęli popkulturą. Jeśli nie miałeś jeszcze skończonych trzydziestu pięciu lat – spoko. Jeśli byłeś trochę starszy – niekoniecznie” (s. 59) – podobna obserwacja pojawia się również w publikacji Klejsy. Jednak, co najważniejsze, Tarantino nie pisze standardowej pracy naukowej, więc może sobie pozwolić na swobodny styl i siarczyste bluzgi, np. opowiadając o tym, dlaczego Brudny Harry (1971, D. Siegel) tak spodobał się sfrustrowanym Amerykanom w średnim wieku. Tu wracam do początku – reżyser tak dobrze pisze o kinie lat siedemdziesiątych nie tylko dlatego, że świetnie je zna, ale ponieważ doskonale rozumie czasy, w których ono powstawało. Choćbym nie wiem, ile książek filmoznawczych przeczytała, nie mogłabym napisać takiego akapitu:

„Żaden inny film nie pokazał nowojorskiego chaosu lat siedemdziesiątych tak dobrze jak Taksówkarz. Widzowie śmiali się, bo rozpoznawali znajomy świat i znajome sytuacje. Hollywood nie zdołało dotąd tak wiernie i w tak barwny sposób oddać brutalności, rozpaczy i absurdalnego komizmu życia w wielkim mieście. Taksówkarz kipiał realizmem. (…) Każdy z nas widział już wcześniej takiego kolesia, ale nie pokazywano ich w hollywoodzkim kinie” (s. 220).

Jakie było amerykańskie kino tamtej dekady? Choć dla mnie to przede wszystkim Dzień szarańczy (1975, J. Schlesinger), Nędzne psy (1971, S. Peckinpah), Pięć łatwych utworów (1970, B. Rafelson) i Narkomani (1973, J. Schatzberg), a dla Tarantino Kulisty piorun (1977, J. Flynn), Dwa światy (1979, P. Schrader), Joe (1970, J. G. Avildsen) i Uwolnienie (1972, J. Boorman), to nasze wnioski są podobne – to najbardziej brudne, cyniczne i depresyjne, a jednocześnie szczere i realistyczne dziesięciolecie w historii amerykańskiego kina. Ta myśl głośno wybrzmiewa, kiedy autor pisze o traktowanym dziś po macoszemu Rockym (1976, J. G. Avildsen):

„Jeśli nie chodziliście do kina w Ameryce w 1976 roku, ciężko wam będzie zrozumieć, jak mocno Rocky oddziaływał na widzów. Wszystko w Rockym było totalnie niespodziewane. (…) Otóż, żeby zareagować na Rocky’ego jak ówcześni widzowie, musiałbyś najpierw zaliczyć od cholery mocnych, okrutnych, dosadnych, ponurych, pesymistycznych filmów, jakie wypuszczano na ekrany na początku lat siedemdziesiątych. Dopiero po kilku latach obcowania z takimi filmami byłbyś w stanie w stu procentach przeżyć katharsis oferowane przez Rocky’ego. Żeby docenić Rocky’ego, musiałbyś trochę pożyć w świecie, w którym Nowe Hollywood uznało tradycyjne happy endy za jebaną ściemę i propagandę wciskaną ludziom przez »system«. (…) Właściwie tylko jeden gatunek filmów oferował coś w rodzaju pokrzepienia serc: mam na myśli filmy o zemście” (s. 281-282).

Jeśli według Tarantino sukces Rocky’ego podczas gali Oscarów oficjalnie zakończył erę cynizmu w kinie lat siedemdziesiątych, to kolejna dekada pogrzebała jego skomplikowanych i niejednoznacznych bohaterów, stawiając na postaci, które łatwo polubić. Trudno nie zgodzić się z reżyserem podkreślającym analogię pomiędzy Hollywood w latach pięćdziesiątych i osiemdziesiątych, z tą różnicą, że w późniejszej dekadzie to nie kodeks Haysa stanowił problem, a autocenzura.

Taksówkarz (1976, M. Scorsese)

Tarantino pisze o kinie we wciągający sposób, sprawnie żongluje perspektywami dziecięcego widza, scenarzysty, fana, krytyka i reżysera. Podobnie jak w swoich filmach opowiada intrygujące historie (lubię tę o spotkaniu z Johnem Flynnem, którego numer znalazł w książce telefonicznej), ale też wzorem swojej ulubionej krytyczki, Pauline Kael, potrafi zaskoczyć celnymi uwagami, choćby tą o „fordowskiej scenie rytuału wspólnoty” w Dwóch światach. Książkę czyta się gładko również dzięki tłumaczeniu Jana Dzierzgowskiego, który wbił się w wartki rytm wypowiedzi Tarantino, ale też odważnie wprowadził do druku słowa spopularyzowane przez social media.

Spekulacje o kinie to książka, która przywraca (lub uruchamia) miłość do filmów, ale też pokazuje, że kino nie jest tylko formą eskapizmu, tylko ważną częścią życia społecznego. Tarantino pisze listy miłosne do ulubionych produkcji i ich twórców, ale też do swojej mamy, wspaniałej kobiety, która zabierała go na seanse dla dorosłych, oraz jej chłopaków i Floyda, czarnoskórego współlokatora, umiejącego rozmawiać z nim o kinie jak z równym sobie. Bardzo przekonuje mnie spojrzenie na kino jako na sztukę wzmacniającą kolektywność, a nie oddzielającą ludzi od siebie, sprzyjającą indywidualistycznemu odseparowaniu. Niewątpliwą zaletą lektury jest też możliwość odkrycia tytułów, które w Polsce nie cieszą się dużą popularnością. Dzięki Spekulacjom o kinie zobaczyłam Paradise Alley (1978, S. Stallone), film brudny, brzydki i okrutny jak Berlin Alexanderplatz (1980, R. W. Fassbinder), który ma zaskakujący, naprawdę satysfakcjonujący happy end. Warto podążyć ścieżką seansów, zaproponowaną przez autora, żeby w pełni zrozumieć istotność i wieloznaczność amerykańskiego kina lat siedemdziesiątych.

[1] To określenie pochodzące z książki Michaela Pye’a dotyczyło pokolenia białych amerykańskich reżyserów rozpoczynających karierę na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, które skończyło szkoły filmowe, ale przede wszystkim samo było filmowymi geekami, w kontrze do wcześniejszych twórców, którzy lekceważąco wypowiadali się o kinie. „Szczeniakami” byli m.in. Martin Scorsese, Peter Bogdanovich i Steven Spielberg.

Tekst powstał we współpracy z Timeless Film Festival i Wydawnictwem Marginesy.


Quentin Tarantino, Spekulacje o kinie, tłum. J. Dzierzgowski, Wydawnictwo Marginesy, 2024.

O autorce:

Filmoznawczyni, joginka, flâneuse. Zawodowo zajmuje się przede wszystkim literaturą. Jej główny obszar zainteresowań to: surrealizm, melancholia, sztuka, sny i punk rock.

Może cię zainteresować

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Do góry