W „Pętli” Patryk Vega oddala się od dotychczasowej twórczości, jednocześnie zachowując eksploatacyjny trzon, za który kocha się go albo nienawidzi.
Już pierwsza scena, jakby żywcem wyjęta z filmu Gaspara Noego, każe się zastanowić, czy aby nie pomyliliśmy sali. Przy dźwiękach mrocznego, szumiącego ambientu najazd kamery wtłacza w oko mgławicy. Pchani ku czarnej dziurze, wpadamy w sam środek rojowiska.
Vega lubuje się w skrótach nie od dziś; przesilony montaż to właściwie budulec i cecha charakterystyczna jego aromatycznej sieki. Zdynamizowanie „Pętli” sprawia jednak wrażenie chwytu bardziej przemyślanego. To film zbudowany na elipsach. Dorastanie noworodka, wyplutego w krwawej przebitce porodu, gonią i porządkują cięcia. W tle majaczy rozmyta figura ojca.
W przypadku tak „seryjnego” twórcy trudno uniknąć porównań do jego poprzednich produkcji. Humor (dla wielu przeszkoda nie do przeskoczenia) okazuje się bardziej smolisty niż groteskowy. Może jeszcze nie wskazuje na to jedna z pierwszych scen, w niewyszukany sposób nawiązująca do „The Ring”, a spuentowana dowcipem o wódeczce, ale cierpliwości. Elementy typowo vegańskiej komedii – prowadzonej raz lepiej, raz gorzej – jak zwykle dominują w pierwszej połowie. Im dalej, tym robi się mniej zabawowo, a bardziej upiornie. To mocny film, wyraźnie nieprzyjemny i utrzymany w surowym tonie. Nieruchome sylwetki bandziorów mają demoniczny rys. Taplanie się w hedonizmie i afirmacja zbrodni, mimo swego rozrywkowego charakteru, niesie ze sobą element starotestamentowej przestrogi. W „Pętli” pojawia się zatem kampowa biblijność, w ostatniej scenie osiągająca zupełnie niemożliwe rozmiary.
Powracający w filmach Vegi motyw kobiet doświadczających przemocy („Pitbull. Niebezpieczne kobiety” [2016], „Kobiety mafii” I [2018] i II [2019], „Bad Boy” [2020]) przeważnie jest traktowany z empatią (choć rzadko z taktem). Gwałt to zbrodnia, za którą musi zostać wymierzona kara. Najlepiej taka, która spływa litrami krwi. Przebitki humanizmu czy zwyczajnego społecznego wkurwu materializowały się już w osobach Niani z „Kobiet mafii” (2018), Magdy z „Plag Breslau” (2018), transpłciowego Marka z serialowego „Botoksu” (2018) i wielu innych. Kreślone grubą krechą zemsty, często ukazywane w konwencji kina rape and revenge, fanom i fankom filmowej eksploatacji potrafiły zapewnić masę frajdy (mnie na pewno!). W „Pętli”, usłanej skatowanymi i upokorzonymi kobiecymi ciałami, nie doczekamy się rewanżu. Vega kontynuuje drogę obraną w „Bad Boyu” (2020), a właściwie cofa się z jeszcze większym impetem, bo damsko-męskie partnerstwo wyzbyte kpiny to już dla niego za wiele. Nawet finałowe przesunięcie dynamiki między bohaterami nie wykorzystuje swojego potencjału. Przynajmniej tym razem nie ma wątpliwości, że główny bohater jest ostatnią szują.
Wygląda na to, że nadszedł czas na zmiany. Nic dziwnego – jak na wytrawnego pulpiarza przystało, Vega grzebie w sprawdzonej formule, śledzi wyniki box office’u. Ostrożność się opłaca, więc reżyser wciąż zostawia sporo przestrzeni, którą może dowolnie wypełniać (przeważnie niezręczną) żonglerką tonacjami. Trzeba jednak przyznać, że „Pętla” jest sprawniejsza warsztatowo, mniej bałaganiarska narracyjnie i bardziej spójna estetycznie. Nie wszystkie przeróbki napawają ekscytacją (bo po co naprawiać coś, co działa), ale mimo wszystko jestem ciekawa kolejnych osobliwych pomysłów Vegi. Na horyzoncie majaczy już „Small World”.
O autorce:
Miłośniczka kina gatunkowego, queeru i filmowej pulpy. Pisze i ilustruje.