Lynn Shelton miała szeroki uśmiech, rudawe włosy i błyszczące oczy. Sprawiała wrażenie artystki serdecznej i wolnej. Nawet po pięćdziesiątce zachowała w sobie coś z nastolatki. Do zdjęć na festiwalach i premierach pozowała tak, jak pozuje się do legitymacji szkolnej, grzecznie i wdzięcznie.
Lubię myśleć, że ta dziewczynka, zaklęta w atrakcyjnej kobiecie, pasuje na reżyserkę swoich filmów. Upływ czasu, konfrontacje z przeszłością oraz weryfikacja zmian, które zachodzą w człowieku na różnych etapach życia należały do jej ulubionych tematów.
Ludzie tacy jak my
W przełomowym dla niej, docenionym w Sundance filmie Nakręć ze mną porno (2009), główny bohater wraca do przeszłości za sprawą niezapowiedzianej nocnej wizyty przyjaciela ze studiów. To powrót wyłącznie duchowy, ale wystarczająco intensywny, by zasiać zamęt w poukładanym życiu. Pierwsze od lat spotkanie misiowatego normalsa z lekkoduchem marzącym o realizacji dowolnego, byle artystycznego projektu, urasta do rangi niewygodnego starcia beznamiętności dorosłego życia ze swobodą młodości. Dodajmy – swobodą, za którą się tęskni. To zresztą charakterystyczne dla wielu filmów powstałych w nurcie mumblecore, z którego wywodzi się Shelton. Chodzi o przetwarzanie napięcia towarzyszącego przechodzeniu z czasów beztroski na stronę smutnej wspólnoty ludzi dojrzałych. Reżyserka, podobnie jak Joe Swanberg, bracia Duplass czy Andrew Bujalski, z sympatią ukazywała bohaterów celebrujących szczeniackie przyzwyczajenia, zablokowanych na klasycznie rozumiane kariery i zakładanie rodziny. Tworzyła (tak jak jej koledzy po fachu) kameralne fabuły, bardziej skupione na podglądaniu drobnych epifanii, niż na zawiłości intrygi. Preferowała też improwizowany – ale kontrolowany – dialog. Mumblecore’owa partyzantka, jej programowa wsobność i „nieistotność” tematyczna, zyskały zarówno zagorzałych wielbicieli, jak i upartych hejterów. Mnie bliżej do pierwszej grupy, w czym dostrzegam zasługę Siostry twojej siostry (2011), filmu, którego naturalność i bezpretensjonalność wspominam jako małe, osobiste objawienie.
Siostra… – czwarta pełnometrażowa fabuła Shelton to jej najpopularniejszy i najbardziej ceniony film, a przy tym otwarcie nowego rozdziału w twórczości. Znaczyć go będzie stopniowe odchodzenie od korzeni, zwiastowane większymi budżetami i pojawieniem się znanych nazwisk w obsadzie. Rozgrywająca się w chacie na odludziu opowieść zostaje rozpisana na trzy osoby. Autorka z wyczuciem krzyżuje więzi różnej proweniencji – siostrzane i braterskie, przyjacielskie i miłosne – tworząc przy tym optymistyczną wizję rodziny nietradycyjnej. Ostentacyjnie odsłania też intymność bohaterek i bohatera, czyniąc ich tyleż bliskimi, co niedoskonałymi. Nie kryje śmieszności i niezręczności swoich postaci – pozwala im kłamać, popełniać głupie błędy, użalać się nad sobą, iść w zaparte. Całą trójkę wyposaża w swojski humor, dziecięcy entuzjazm, nadwrażliwość i znajome dylematy. Trio ma także „normalny” wygląd: rozczochrane pod koniec dnia włosy, czerwone nosy po „ponadprogramowych” kieliszkach, wytarte jeansy i swetry z naciągniętymi na dłonie rękawami.
Kluczowy w tworzeniu atmosfery intymności jest u Shelton również język – improwizowane, niewymuszone dialogi. Sposób, w jaki Iris, Hannah i Jack dobierają słowa, skraca dystans między nimi a widownią, pozwala dojrzeć w postaciach z ekranu bliskie sobie osoby. Dobrze pamiętam czas, w którym po raz pierwszy obejrzałam Siostrę twojej siostry. Dwa lata po obronie magisterki, niedługo po życiowych przetasowaniach, czułam się samotnie i niepewnie, jakbym coś straciła i nie potrafiła tej straty odrobić. Dylematy amerykańskich dwudziesto- i trzydziestolatków wstrzeliły się w ten nastrój i zadziałały niczym terapia. Zdawały się tłumaczyć i uspokajać: spójrz, wszyscy bywamy żałośni, choć w gruncie rzeczy jesteśmy fajni. Ani ty, ani twoje życie nie musi być spektakularne. Nie ma nic złego w noszeniu starych jeansów à la Mark Duplass.
Troszcz się o siebie tak, jak o innych
Terapeutyczna natura kina Shelton to w moim odczuciu jego największa wartość. Na rehabilitację zasługują Dotykalscy (2013), uroczy film, który jakoś nie znalazł przyjaciół wśród krytyków. Choć duchowo przypomina wcześniejsze dokonania reżyserki, różni się rozmachem – większą liczbą postaci i wątków. Mozaikowa opowieść, ponownie rozpięta na różnorakie relacje rodzinno-miłosne, tym razem sprawia wrażenie niedokończonej, jakby nieuchwytnej. Trzon filmu – perypetie masażystki, która z niewyjaśnionych przyczyn zaczyna brzydzić się ludzkim ciałem – wydaje się z początku przedziwną zagadką, ostatecznie jednak konfunduje dosadnością; kobieta odzyskuje kontrolę nad zmysłami po zażyciu ecstasy.
Enigmatyczność motywacji zarówno postaci, jak i samej twórczyni, jest tylko pozorna. Film odsłania swoje serce dopiero „przeczytany” za pomocą emocjonalnego klucza – przez prześledzenie terapeutycznej roli dotyku, powracającego jako istotny motyw. Tytułowi „dotykalscy” są spiętymi, zamkniętymi w sobie ludźmi, którzy uwalniają się ze zgryzot za pomocą ciała: rozluźnienia mięśni, czułego gestu, wolnej miłości, odprężenia następującego po symbolicznym (i zmysłowym) powrocie do głęboko ukrytych wspomnień.
Życie nie gryzie (2014) to najbardziej konwencjonalny film w dorobku reżyserki i jedyny nakręcony na podstawie cudzego scenariusza. Zmiana wyczuwalna jest od pierwszych scen – rodzaj humoru i ekspresja narracyjna przypominają nieco Druhny (2011) Paula Feiga, co może budzić podejrzenia o umizgi w stronę mainstreamowej publiczności. Trop ten, mimo że potwierdzony poniekąd przez gwiazdorską obsadę (Keira Knightley, Chloë Grace Moretz, Sam Rockwell), z czasem ulega rozmyciu i odkrywa typową dla twórczyni strategię. Historia dorosłej kobiety, która zaprzyjaźnia się z nastolatką i wprowadza do jej pokoiku, by uciec od naglących spraw (narzeczonego, starych znajomych, presji otoczenia i konieczności podjęcia kilku ważnych decyzji) ostatecznie służy Shelton do podchwycenia ulubionych tematów. Jest wśród nich konfrontacja z młodością (We Go Way Back z 2006 roku i Dotykalscy), „wyrastanie” z dawnych przyjaźni (My Effortless Brilliance z 2008 roku i Nakręć ze mną porno) oraz specyfika więzi między pozornie niedopasowanymi do siebie osobami (Dotykalscy i Outside In z 2017 roku).
Życie… ma dużo wdzięku – to film opowiadany klarownie i dynamicznie, ujmuje subtelnie wplecioną w dowcip melancholią, nieoczywistą chemią między wiarygodnie wykreowanymi postaciami. To ostatnie nie było łatwe do osiągnięcia zwłaszcza w ramach mocno skodyfikowanego gatunku. Klasyczna komedia romantyczna służy twórczyni do wywrócenia kilku stereotypów, na czele z powinnościami płci. Przyzwyczailiśmy się do męskich bohaterów, którzy nie dość, że uciekają przed ślubem i jednoznacznymi deklaracjami, to jeszcze bywają lekkoduchami lub kanapowcami. Ich życie zmienia się, często opornie, pod wpływem wspaniałomyślnej dziewczyny. Tutaj jest na odwrót. To kobieta unika zobowiązań. Nie marzy ani o ślubie, ani o karierze. Postać przekonująco zagrana przez Knightley (która odważnie wydobywa cringe’owy urok wiecznej niedorosłej), budzi niespodziewane zmieszanie. Ostatecznie bohaterka postrzegana i osądzana jako „niedojrzała”, okazuje się dojrzalsza od swoich przyjaciół, na ślepo przywiązanych do zastygłych ról społecznych. Także spotkanie „tego jedynego” – mężczyzny, który rozumie żarty, akceptuje dziwactwa, jest dobrym kumplem i czułym kochankiem – nie okazuje się, jak w wielu romkomach, sprawą ostateczną. Nowy związek, zamiast wywrócić życie kobiety do góry nogami, pozostaje blisko ziemi – jest “zaledwie” nowym rozdziałem i nadzieją.
Kinowa terapia, którą tym razem funduje publiczności Shelton, polega na nauce odpuszczania i godzenia się ze zmianami; wychodzenia z szufladek, w których zamknęliśmy się za młodu i w których czujemy się zobowiązani pozostać. Odpuść i rób swoje, mówi reżyserka, która sama zaczęła kręcić filmy dopiero po czterdziestce.
Mikroświaty
Twórczość Shelton ewoluowała od niskobudżetowych, jawnie niedoskonałych produkcji do historii otwartych na szerszą publiczność. Choć po drodze reżyserka rozwinęła się warsztatowo, w doborze tematów pozostała spójna i skromna, wierna też improwizacji. W szlifowaniu rzemiosła niemały udział miała praca dla telewizji. Początkowo traktowana przez nią pragmatycznie (jako możliwość godnego zarobku i utrzymania wolności artystycznej) z czasem stała się rozwojową pasją. Shelton stanęła za kamerą wielu świetnych seriali, jak: Mad Men (2007, AMC), Shameless (2011, Showtime), Bez zobowiązań (2015, HBO), Love (Apatow Productions i Legendary Television) czy GLOW (2017, Netflix). Ostatnie produkcje, przy których możemy zobaczyć jej nazwisko, to: Dickinson (2019, Apple TV +), The Morning Show (2019, Apple TV +) i Małe ogniska (2020, Amazon Prime Video). W międzyczasie nakręciła też film dla Netflixa – dokładnie taki, jakiego można się było po niej spodziewać (choć najsmutniejszy w dorobku). Outside In opowiada przejmującą historię mężczyzny, który wraca do rodzinnego domu po dwudziestoletniej odsiadce, a potem, w atmosferze osądzania przez bliskich, mierzy się z przeszłością. Reżyserka z typową dla siebie konsekwencją przebija dojmującą atmosferę wykluczenia nadzieją, małymi świadectwami czułości i bliskości. Co równie charakterystyczne, znowu kieruje kamerę na lokalny krajobraz. Jej ulubione tła to: uliczki w małych miasteczkach, niewielkie domki, wrastająca w betonowy pejzaż zielona roślinność (lub przyroda bujna i chłodna, ale sprzyjająca introwertycznej ucieczce, jak w Siostrze twojej siostry i My Effortless Brilliance).
Shelton nie interesowała się wielkim światem. Zawężała go do mikroskopijnych obszarów – tak w kinie, jak i za jego kulisami. Lubiła pracować z tymi samymi ludźmi, formowała zgrane ekipy, aktorzy chętnie wracali na plan jej filmów. Miecz zaufania to jej ostatnia fabuła. Wydaje się, że gdyby nie nagła śmierć reżyserki, stanowiłaby dla niej kolejne miniotwarcie. Przezabawna komedia o parze kobiet i dwóch pracownikach lombardu, którzy wspólnie próbują sprzedać tajemniczy miecz (rzekomy dowód na to, że Konfederacja wygrała wojnę secesyjną), wyróżnia się na tle wcześniejszych dokonań twórczyni. Nieoczekiwana konwencja satyry i quasi-przygodowa akcja nie sprowadziły jednak bohaterek i bohaterów do roli komicznych figur. Scena w ciężarówce, w której otwierają się przed sobą i szczerze opowiadają o przeszłości przejmuje autentyzmem. Poza margines żartu wychyla się też snuty na marginesie wątek pogubionej i uzależnionej od narkotyków byłej dziewczyny jednego z protagonistów (przekonująco wcieliła się w nią sama Shelton). Krótka, ale intensywna obecność reżyserki na ekranie, dodaje filmowi ciężaru.
***
Jestem wdzięczna Lynn Shelton za wiele małych, znaczących seansów i tyle samo wzruszeń. Gdybym miała wybrać ulubiony moment z jej filmografii, wskazałabym na symboliczne wyjście z cienia bohaterki Nakręć ze mną porno. Rzecz niemal w całości rozgrywa się między parą przyjaciół, którzy prowadzą ze sobą tyleż męską, co niezręczną grę, ale nie mają odwagi się z niej wycofać. W tle ich perypetii obserwujemy rozterki żony jednego z nich, która z dezaprobatą przygląda się nierozsądnemu zachowaniu partnera. Z początku wydaje się, że to stereotypowa nudziara; kobieta w nieciekawych ciuchach i z przyziemnymi ambicjami, która nie potrafi się wyluzować, a mężowi odmawia odrobiny wolności. Z czasem nasze spojrzenie się zmienia. Shelton subtelnie przesuwa perspektywę. „Czy ty myślisz, że nie mam życia poza tobą?” – mówi Anna do Bena z chłodnym spokojem, rozpoczynając opowieść o pragnieniach i intymnych doświadczeniach; o rzeczach, o których on nie miał pojęcia. Jej monolog jest równie otrzeźwiający dla niego, co dla nas. Partner myślał, że jest pępkiem świata, my sprowadziliśmy bohaterkę do przykrego stereotypu. Scena rozegrana przekonująco, w atmosferze kaca po wczorajszej balandze, wiele mówi o reżyserce. Shelton z imponującą wnikliwością skupiała się na mikroświatach swoich bohaterów. W każdym dostrzegała dobro, nikogo nie lekceważyła, zarażała empatią.
Będzie mi jej brakowało.
NUMER 2: Ostatni dzień lata | 08/2020 |
O autorce:
Final Girl na emeryturze
Komparatystka z wykształcenia, entuzjastka z natury. Wierna ejtisom, Muminkom i Debbie Harry. Pracuje w reklamie, choć chętnie by się z tego wykręciła. Po godzinach prowadzi bloga Z moich ust.