W Superposition (2023) Karoline Lyngbye wbija szpileczki w kreatywną klasę średnią. Już sam proces pracy nad scenariuszem dowodzi jej kąśliwości jako twórczyni. Pisząc historię, najpierw wysłała bohaterów – rodzinę dwa plus jeden – na odpoczynek od zgiełku miasta. Później zastanawiała się, co najgorszego może przytrafić im się w głębi szwedzkiego lasu.
Jest taka fantazja, która nawiedza pisarzy, akademików, podcasterów. Na co dzień, kiedy zakłócenia z zewnątrz przerywają pracę, trudno jest w spokoju kończyć swoje projekty. Świat ciągle domaga się czegoś od nieszczęsnego autora. Czas przeznaczony na pisanie czy nagrywanie jest w zasadzie wyszarpywany. I wtedy pojawia się fantazja: gdyby tak uciec od tego wszystkiego, zaszyć się w domku w dziczy i nie musieć zajmować się pierdołami; wtedy praca stałaby się prosta.
W Superposition podcaster i pisarka spełniają podobne marzenie. Wynajmują na rok wygodny dom w Szwecji – w lesie, przy jeziorze, z dala od cywilizacji. Tutaj wyposażeni w laptopy, ale odcięci od Wi-Fi, będą realizować się twórczo. Naprawią przy okazji swoje małżeństwo i zapewnią kilkuletniemu synowi kontakt z przyrodą. Rąbanie drewna, przechadzki w kaloszach i wdychanie świeżego powietrza powinno uleczyć kryzys twórczy i osobisty. Już na poziomie demaskowania naiwnych rojeń mieszczuchów Superposition przejawia uszczypliwą orientację. Nie lubimy nadętych bohaterów, gardzimy ich refleksjami i ambicjami.
Kino grozy nauczyło nas, że wraz z rozwojem akcji należy spodziewać się kary wymierzonej niesympatycznym burżujom. Gdyby debiut Lyngbye był rozrywkowym horrorem, do domku włamaliby się mordercy w groteskowych maskach. Nic takiego się nie dzieje. Sama reżyserka, przyporządkowując filmowi kategorię gatunkową, wskazuje na coś pomiędzy „niepokojącym dramatem” i niskobudżetowym science-fiction. Jednocześnie jako inspiracje wymienia szydercze filmy Rubena Östlunda i To my (2019) Jordana Peele’a. W prasie Superposition jest porównywany do zeszłorocznych Gości (2022) i faktycznie dzieli kilka wspólnych cech z filmem Christiana Tafdrupa. Obie historie podszyte są zbliżonymi tęsknotami (kiedyś byłem prawdziwy i wrażliwy, ale po drodze to zatraciłem); obie przedstawiają też podobne lęki matek i ojców (jeśli będę złym rodzicem, obcy odbiorą mi dziecko). Analogiczny punkt wyjścia, zdystansowana tonacja i groza podporządkowana metaforze społecznej sugerują, że najnowsze kino duńskie mówi wspólnym językiem. O ile jednak Tafdrup krytykował nieupodmiotowioną, rozmemłaną klasę średnią, o tyle Lyngbye wyszydza narcyzm, na który cierpią majętni trzydziestoparoletni Duńczycy.
Ich podcasty są równie nieinteresujące, jak ich osobowości. Najgorsze, co mogłoby spotkać kreatywną klasę średnią, to spędzenie roku w towarzystwie podobnych sobie ludzi. Motyw odbić i podwojeń – reprezentatywny dla grozy w odsłonie niesamowitej – w Superposition odarty jest częściowo z baśniowej nastrojowości. Tonacja powiela nowoczesne zblazowanie bohaterów. Nawet jeśli w szwedzkim lesie kryje się tajemnica (co sugerują przecież majestatyczne, ponure pejzaże), to nazbyt zajęci sobą Duńczycy jej nie zgłębią. Zaskakujący szklany dom odbija tylko ich sylwetki. Powracający głos jest echem. Nawet jezioro służy za kolejne lustro.
Na wyższym poziomie abstrakcji podobną funkcję spełnia film Lyngbye – zwierciadło lęków i fantazji publiczności; zmęczonych widzów, którzy jesienią marzą o niespiesznym thrillerze w stylu nordic noir. Niezależnie od tego, czy autorka jest przenikliwą obserwatorką rzeczywistości, czy po prostu jej dzieło mimochodem zgrywa się z tęsknotami odbiorców, Superposition spełnia swoją funkcję. Opowieść o ucieczce od cywilizacji do dzikiego, wzniosłego miejsca, chwilowo kompensuje potrzebę zaszycia się w samotni. Przy okazji wbita zostaje jednak szpila: jeśli do seansu zachęciły nas melancholijne krajobrazy skandynawskiej przyrody, jest duża szansa, że na ekranie spotkamy siebie. Jesteśmy raczej nieciekawi.
Superposition (2023), reż. Karoline Lyngbye
O autorce:
Filmoznawczyni, kinofilka, adiunktka na Wydziale Humanistycznym UŚ. Autorka publikacji na temat filmu młodzieżowego i narracji inicjacyjnych w kinie m.in. książki „Wiosenna bujność traw. Obrazy przyrody w filmach o dorastaniu”. Chciałaby, aby jej życie przypominało radziecki melodramat.