Dziedzictwo wyobraźni a pejzaże w filmie Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia

Rok 2021 przyniósł dwie znaczące rocznice dla pokolenia widzów, których dorastanie przypadło na początek nowego tysiąclecia nasyconego premierami hitów korzystających z rozwoju technologii. Świętowanie dwudziestolecia pierwszej części Harry’ego Pottera oraz Drużyny Pierścienia skłoniło mnie do powrotu do miejsc pierwszych zachwytów, które otulały miękką dziecięcą wyobraźnię, zmieniając ją na zawsze. Mimo słusznej nostalgii, podkarmionej ostatnio dokumentem ze stajni HBO (Harry Potter – 20. rocznica: Powrót do Hogwartu [2022], reż. E. Creevy), odstawiam tym razem historię młodego czarodzieja na półkę, wyprawiając się na sycącą zmysły wycieczkę po Śródziemiu.

UWAGA: tekst dotyczy wyłącznie filmowych lokacji, bez uwzględnienia ewentualnych różnic na linii powieść – adaptacja.

Wszystko dlatego, że choruję na Nową Zelandię. Pójdę nawet dalej, zaczynając tekst od odważnego wniosku, chociaż bynajmniej nie oderwanego od rzeczywistości. Zapytaj dziesięć osób z fandomu Władcy Pierścieni, a pewnie połowa powie, że przynajmniej raz marzyła o tym, żeby uciec choć na chwilę do Nowej Zelandii. Nierealnej niczym samo Śródziemie, schowanej gdzieś na krańcu świata. Nie byłoby Władcy Pierścieni bez wyjątkowych pejzaży tego wyspiarskiego państwa. Nowa Zelandia wciąż pamięta o Władcy Pierścieni. Na stronie www.newzealand.com znajdziemy dokładny opis najważniejszych lokacji. Miłośnicy zorganizowanych wycieczek mogą wykupić tour śladami Drużyny Pierścienia. Flota nowozelandzkich linii lotniczych w latach premier kolejnych odsłon trylogii chętnie zdobiła się filmowymi grafikami. Popularność filmów niewątpliwie miała gigantyczny wpływ na promocję przemysłu turystycznego kraju. Jak czytamy w artykule Laury Schreffler, „roczny napływ turystów do Nowej Zelandii wzrósł o 40%, z 1,7 miliona w 2000 roku do 2,4 miliona w 2006 roku. W latach 2017-2018 otwarty dla turystów plan Hobbitonu przeżył swój najgorętszy sezon, z liczbą ponad 650 000 odwiedzających w okresie 12 miesięcy”.

Znamienne jest więc to, jak w obiektywie Petera Jacksona ważna stała się nie tylko sama monumentalna opowieść fantasy, ale i ożywający na naszych oczach świat, w jakim ją zaszczepił. Plastyczny nie generyczny, odbijający jak w soczewce aktualny stan bohaterów, świat ewoluujący na przestrzeni poszczególnych części. Nowa Zelandia pełna skrajności – zarówno soczyście zielonych łąk, jak i surowych ośnieżonych szczytów, zatarła granicę między tym, co wyobrażone, a rzeczywiste, stając się Śródziemiem w realnym świecie, jeszcze sprzed epoki sztancowego CGI. Dzięki temu w odbiorze całej trylogii istotna była nie tylko droga Frodo i perypetie jego przyjaciół, ale również kreacja Hobbitonu, Rivendell czy Lothlórien. Każde z tych miejsc wywierało wpływ nie tylko na bohaterów, ale i widzowskie postrzeganie. Przyjrzyjmy się więc najciekawszym reprezentantom pejzażowej wyobraźni Władcy Pierścieni z początku drogi bohaterów. 

A droga wiedzie w przód i w przód”

Drużynę Pierścienia cenię szczególnie za światło i bajkową miękkość plenerów. Weźmy chociażby ujęcie, od którego zaczyna się główna część opowieści. Bohater zdaje się pochłonięty nie tylko pasjonującą lekturą, ale i soczystą zielonością przytulnego lasu. To Frodo – młody hobbit, dla którego Shire jest całym światem. Jego horyzont kończy się na pastelowych wzgórzach, rozrywkę zapewniają głównie chybotliwe, choć niepozbawione uroku puby serwujące lokalne specjały. Łatwo zakochać się w tym żywotnym świecie (wyjętym prosto z tolkienowskiej angielskiej wsi), do którego w kolejnych częściach będą powracać myśli udręczonych misją bohaterów. Za Shire, z jego świeżymi warzywami, pękatymi kwiatami i przytulnymi hobbickimi norami warto walczyć. Tutaj  majaczący gdzieś daleko koniec świata i sprawy ważnych ludzi zdają się nie docierać. Pełna pasji relacja Hobbitów z naturą, tkliwość z jaką dbają o ziemię, kontrastuje z tym co poza Shire, krainami, w których mieszkają Mroczne Siły. Szczególnie w kolejnych częściach obecność natury stanie się wyznacznikiem dobra i zła (choć nie zawsze jednoznacznym). 

To w Shire pojawi się pierścień, z którym w trudną drogę wyruszy Frodo wraz ze swoim druhem Samem, porzucając zagrożone rodzinne strony, domowe pielesze i stałość każdego kolejnego dnia. Urzekająca jest ta ciekawość świata dwóch hobbitów, którzy przez całe życie nie wyściubiali nosów poza najbliższą okolicę. Hobbitów rozleniwionych bezpieczeństwem swojej krainy, dla których droga będzie sposobem na odnalezienie wewnętrznej siły, początkiem swoistego procesu inicjacji. Słusznie zauważa autor jednego z artykułów, iż „opuszczenie domu jest prawdopodobnie jednym z najcięższych momentów wędrówki. Wiąże się bowiem z przekroczeniem pewnej granicy, wejściem w etap stawania się dorosłym”. Moment przełomu czuć już na początku filmu. „Jeszcze krok i będę dalej niż kiedykolwiek dotąd” mówi Sam tuż po opuszczeniu Shire, w jednej z najbardziej wzruszających scen, w której znajdziemy istotę przeżywania. Tęsknotę za tym, co jeszcze jest, budzącą się odwagę do walki o to, co można stracić. A nade wszystko ciekawość tego, co przed nami. Ciekawość światów, które znało się dotychczas z magicznych opowieści, z krainą Elfów Rivendell – prawdziwą idée fixe Sama, na czele.

Pradawne zło w świecie, który jest jeszcze znajomy, a droga służy pomocą, bywa ospałe i łatwe do wykiwania. W Shire najmocniej przeraża fajerwerk w kształcie smoka. Schronieniem przed Upiorami Pierścienia stają się korzenie rozłożystego drzewa czy niewielki prom. Uratować można się sprytem. Już w pierwszych spotkaniach z siłami ciemności zauważalne są jednak przesunięcia scenograficznych akcentów, a także zaznaczanie wyraźnych momentów przejścia, determinujących dalszy rozwój akcji. Gdy Nazgul zbliża się do drzewa, pod którym schronili się Hobbici, roślinność jakby traci swą przytulność na rzecz pełzającego robactwa. Ponure, błotniste miasteczko Bree nie jest schronieniem, na jakie liczyli bohaterowie. To tam poznają po raz pierwszy smak rozczarowania i grozy. Skąpane w deszczu i ciemności dobitnie uzmysłowi, co tak naprawdę czeka w dalszej drodze. Z kolei istotą wydarzeń wśród poszarpanych skał Wzgórza Amon Sûl, gdzie huczy wiatr i dojmująca samotność, jest nie tylko zranienie Froda sztyletem Morgulu (które zresztą będzie odczuwał do końca swych dni). Gdy siły zła zostają zwabione nierozwagą hobbitów urządzających podwieczorek, dochodzi do ostatecznego przekroczenia granicy między tym, co bliskie i swojskie, a grozą czającą się na nieznanych drogach. Im dalej od Shire, tym ciemniej, porzućcie więc nadzieję i celebrowanie domowych zwyczajów (nikt nie lubi jeść tak bardzo jak hobbici) ci, którzy musicie podróżować po Śródziemiu! 

Właśnie to wydarzenie poprowadzi nas w prostej linii do magicznego Rivendell – miejsca spotkania najważniejszych bohaterów historii i ostatecznego ukonstytuowania tytułowej Drużyny. Emocjonalność tej eterycznej krainy (niemal żywego organizmu wkomponowanego w naturalny pejzaż), która „w mitologii Śródziemia odgrywa rolę bezpiecznego miejsca, w którym pielęgnuje się tradycje i dawną wiedzę” jest szalenie istotna dla sposobu kreacji pejzaży w Drużynie Pierścienia. Współgra nie tylko z hobbickim wyobrażeniem o zamieszkujących Rivendell Elfach, dotychczas istotach niemal nierealnych, ale i pasją Sama, mierzącego się ze spełnionym marzeniem o zobaczeniu mitycznej krainy na własne oczy. Czy moc opowieści ma szansę przetrwać w zderzeniu z prawdziwym światem? Szczery zachwyt hobbitów, widzących i odczuwających wszystko po raz pierwszy, szybko udziela się widzowi. Szczególnie temu małoletniemu, który również wędruje po Śródziemiu po raz pierwszy. 

Nie dziwi więc monumentalność i wzniosłość towarzysząca kreacji plenerów, wynikająca nie tylko z ich ogromu, ale i przypisywanego im znaczenia. Tak, jak choćby tuż pod Wrotami Argonath (przybierającymi formę dwóch królewskich posągów) – miejscu symbolu dawnych wieków, łącznikiem między idyllą dziecięcych opowieści a trudami dorosłości, jakie symbolizuje opuszczenie domu. W Drużynie Pierścienia znaczenie ma więc nie tylko opowieść Tolkiena, ale i sam motyw opowieści jako konstruktu kształtującego wyobraźnię i świat wokół nas.  

Należy jednak pamiętać o wyraźnym podziale na przyrodę oswojoną ręką człowieka i kulturą i tą groźną, dziką. Między wydarzeniami na Wzgórzu Amon Sûl a dotarciem do Rivendell, uwolniony dzięki elfickiej mocy nurt rzeki ratuje Froda przed Czarnymi Jeźdźcami. Krążące po niebie stado pta­ków-szpiegów wzbudza grozę. Wnętrza gór bywają siedliskiem Nieznanego. Również szczyty górskie czyhają na strudzonych wędrowców, atakując ich śnieżycami i lawinami. Na tym polu wyjątkowo niejednoznaczne wydaje się również Lothlórien, do którego bohaterowie trafiają tuż po dramatycznych wydarzeniach w Morii. W tej najstarszej i największej z krasnoludzkich siedzib przyjmującej formę kopalń, szybów i komnat położonych wewnątrz Gór Mglistych, Drużyna po raz pierwszy doświadcza straty, gdy w starciu z podziemnym monstrum ginie Gandalf Szary. Z kolei Lothlórien – ujęte w sennym niedopowiedzeniu i rozmytych barwach królestwo elfów leśnych, sprawia wrażenie dzikszego od Rivendell. Drzewa Lothlórien, mallorny, pulsują magią (To jest najpiękniejsze ze wszystkich miast mojego ludu. Nie ma drzew takich jak drzewa tej ziemi. Na jesieni ich liście nie spadają, ale zamieniają się w złoto). Podobnie jak w wielu innych leśnych kompleksach Śródziemia żyją własnym życiem, jakby niechętnie spoglądając na przybyszów z zewnątrz. To tam Frodo przekonuje się, co może się wydarzyć z rodzinnym Shire, gdy jego misja się nie powiedzie. Figura nieujarzmionego dzikiego staje się tym samym pomostem, łączącym idylliczną pierwszą część z kolejnymi, bardziej mrocznymi, odsłonami historii.

Drużyna Pierścienia nurza się jeszcze co prawda w bajkowych zachwytach, pielęgnując moc dobrej opowieści i awanturniczych wojaży, ale jednocześnie zapowiada już grozę wyzierającą na horyzoncie kolejnych krain Śródziemia. Nie bez powodu jednym z najważniejszych momentów tego etapu historii jest zdrada Sarumana, który poddając się pragnieniu Pierścienia, dołącza do obozu Zła. Pierścień staje się symbolem nie tylko władzy, ale i żądzy podporządkowania świata (również świata przyrody), przy czym pragnienie posiadania zamienia się w zawłaszczanie. Instrumentalne podejście do przyrody jako nieograniczonego bytu. Jak zauważa Ola Mundo: „Rabunkowe wycinanie lasów, niszczenie całych ekosystemów, ich przemianę w pustynię w imię większego zysku”. Zmiana ta będzie miała wpływ nie tylko na rozwój historii, ale i konstrukcję przestrzeni, coraz bardziej niejednoznaczną, coraz bardziej jałową, podatną na mroczny wpływ Pierścienia i efekty Przeznaczenia. Isengard, dotychczas zielony i żyzny, zaczyna żyć rozwojem i postępem, jednoznacznie sprowadzonym do motywu zniszczenia. 

Drużynie Pierścienia jak na dłoni widać to, o czym pisze wyżej cytowana autorka – „To niewątpliwie Tolkien jest tym uciekinierem o ułudnych marzeniach. Zakochanym w drzewach, które ponoć są niczym w porównaniu do kominów. Tolkien wcześnie dostrzegł utratę równowagi i oddalenie się człowieka od jego środowiska naturalnego. Przygnębiało go to. Wydawało mu się niewiarygodne, że ktoś może przedkładać komin fabryczny nad drzewo”. Jego ekologiczna wizja świata na kartach książki oraz filmowych klatkach prowadzi bohaterów i widzów przez Śródziemie o wielu odsłonach. Dziecięcy zachwyt nad światem natury, obrazowany idyllą krain, do których zło zdaje się nie mieć wstępu, w końcu będzie musiał ustąpić powadze i trudnej do ujarzmienia grozie, z jaką utożsamiana jest misja zniszczenia Pierścienia. Obrazowana coraz bardziej ponurymi wizjami i jałowymi krainami, które osaczają tak bohaterów, jak i widzów. 

Póki co, zanim przytłoczą nas trudy dalszej drogi, możemy jeszcze pielęgnować w sercu rozkoszne włóczykijstwo. Orkowie dopiero zaczęli bezlitosne karczowanie lasów i drążenie podziemnych fabryk. Drużyna może i się rozpadła, ale zniechęcenie jeszcze nie zdążyło dopaść naszych bohaterów. Pejzaż wokół, coraz bardziej surowy i skalisty, zbliżył co prawda do Mordoru, ale pamięć o Shire jeszcze nie wyblakła. Właśnie dlatego, ze wszystkich części, najbardziej lubię wracać do Drużyny Pierścienia. Afirmacja wspólnoty doświadczeń i niemal intymnej magii kreowania własnej przygody, która jest najważniejszą rzeczą na świecie, wypełniła moją małoletnią wyobraźnię bardziej niż monumentalne sceny batalistyczne Dwóch wież czy podniosła rycerskość Powrotu Króla. W końcu (parafrazując słowa przyjaznych mieszkańców Shire), nie ma nic wspanialszego od wyjścia za własny próg, gdy masz świadomość, że nogi mogą ponieść cię wszędzie.

O autorce:

Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa. Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Może cię zainteresować

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Do góry