Podgatunek kina LGBTQ+ o ściśle wyznaczonych granicach? Zbiór tematów i estetyk wspólnych dla filmów queerowych twórców? A może zwykły marketing? Znaczenie terminu New Queer Cinema (ukutego w 1992 roku przez krytyczkę B. Ruby Rich) trudno jednoznacznie przyszpilić. Twórców kina niezależnego lat dziewięćdziesiątych łączył przede wszystkim bunt – przeciwko przemilczeniu, ekranowym stereotypom, wreszcie formule grzecznego, z ducha liberalnego melodramatu o białych gejach z klasy średniej. Queerowa różnorodność, dotychczas spłaszczana, zaczęła szukać własnego głosu, szczególnie koncentrując się na relacjach rasy i płci, a radykalne nastroje wzmacniał rosnący w siłę kryzys AIDS. New Queer Cinema przybiera różne oblicza – od surowych formalnych eksperymentów po lekkie, dowcipne afirmacje. To kino tworzone przez ludzi zepchniętych na margines, intelektualnie stymulujące, inspirujące i pełne krzepy. Zachęcamy do lektury naszego krótkiego zestawienia i dalszych poszukiwań! (KG)
8. Nic do stracenia – The Living End (1992), reż. Gregg Araki
Luke i Jon spotykają się przypadkiem. Z diagnozą seropozytywności i bagażem doświadczeń czują, że nie mają nic do stracenia. Gdzieś majaczy jeszcze historia zabicia gliniarza, która pcha ich ku podróży przez Stany. Ile w niej prawdy? Nie wiadomo. Liczy się tylko perspektywa wyruszenia przed siebie i społecznego buntu. Krytyka filmowa lubuje się w paralelach, więc film Arakiego szybko zyskał przydomek gejowskiej wersji Thelmy i Louise. Może coś w tym jest, choć to przede wszystkim interesująca historia sama w sobie. Wydana zaledwie rok po klasyku Ridleya Scotta, podobnie jak on skupia się na nieco metafizycznym obrazie Ameryki widzianej z perspektywy jednostek wykluczonych. Wyraźny jest tu nie tylko nihilizm drogi bez celu, ale i sprzeciw wobec upolitycznienia AIDS jako przypadłości, która kiedyś oznaczała śmierć i wyrzucenie poza nawias społeczeństwa. Dużo w tym obrazie groteski i anarchistycznego brania się za bary z chorobą, która skłania do wyzwolenia się. U Arakiego, duchowego przewodnika straconych pokoleń, wolność ma jednak słodko-gorzki posmak. (MP)
7. Legendy i fundamenty – Paryż płonie (1990), reż. Jennie Livingston
Jeden z najbardziej wpływowych dokumentów o społeczności LBGTQ+ powstawał przez kilka lat, w czasie których reżyserka przyglądała się kulturze ballroomu w klubach Harlemu i Bronxu. Sam fakt, że biała twórczyni z klasy średniej została wpuszczona do świata dyskryminowanych etnicznie, klasowo czy seksualnie mniejszości, pozostaje bez precedensu. Autorce udało się pokazać fascynujący obraz bali, podczas których uczestniczące osoby mogły odgrywać własną fantazję o rzeczywistości. Odziane w kopie luksusowych sukni drag queens i performujący zainspirowany konkursami na wredotę voguing artyści tworzą kolektyw, który z powodzeniem zastępuje rodzinę i patriarchalne społeczeństwo piętnujące tych, którzy nie spełniają norm i nie odnieśli sukcesu. Wpływ ballroomu na mainstream jest kolosalny (patrz: teledyski Madonny), podobnie jak wciąż analizowanego dokumentu Livingston na kulturę drag queens i LGBTQ+, gdzie inspiracje nim są widoczne choćby w konkurencjach w show RuPaul’s Drag Race (2009-). Postawa reżyserki, która tym filmem zyskała sławę i pieniądze, zostawiając swoich bohaterów z niczym, wciąż budzi kontrowersje, podobnie jak jej „kolonialna” perspektywa obserwatora. Jednak nie podlega dyskusji, że choć przez ostatnie trzy dekady powstały tytuły, które w uczciwszy sposób podeszły do zjawiska bali (np. How Do I Look [2006], reż. W. Busch) to właśnie Paris is Burning wprowadził to zjawisko do zbiorowej świadomości. (SN)
6. Cienie – Flaming Ears (1992), reż. Ursula Puerrer, A. Hans Scheirl, Dietmar Schipek
Od Płonących uszu łatwo się odbić. To 100% eksperymentu w eksperymencie, film cierpiący na bełkotliwe dialogi i formalnie nieprzystępny (grube ziarno i niedoświetlenie planów nocnych sprawiają, że mało co widać). Mimo to miłośniczki/cy queerowych dziwactw powinni znaleźć w nim coś dla siebie. Luźna fabuła tego lesbijskiego sci-fi obraca się wokół trójki kobiet o niesłabnącym apetycie na destrukcję. Ich relacje są nieprzyjazne, kanciaste – nic dziwnego, wszak zrodziły się na postapokaliptycznym gruncie. Głównym bohaterem jest jednak miasto (pokazywane za pomocą surrealnych animacji poklatkowych), wraz z jego rytmem, fakturą i smrodem. Gdyby filmy miały zapach, ten pachniałby jak benzyna i lateks. (KG)
5. Wyzwalanie– Lepsze od czekolady (1999), reż. Anne Wheeler
Co jest lepsze od czekolady? W pierwszej kolejności: seks. W tym filmie miłość fizyczną uprawia się z finezją. Dziewczyny taplają się w farbie, kolorową mazią pieszczą swoje ciała, potem odbijają je na płótnie. Gdy wieczorem idą do klubu, kochają się w toalecie. Z kabiny wychodzą jak gwiazdy, witane owacjami. Czasem próbują być bardziej dyskretne, ale nie potrafią, rozkosz sama wyrywa się z piersi. Atmosfera seksualnej otwartości ma uzdrawiającą moc – znienacka wpływa na dotkniętą nudą i goryczą rodzinę wyzwolonej bohaterki. Matka odkrywa uroki wibratora, a brat uczy się seksu tantrycznego i zakochuje bez pamięci. Zresztą miłość też jest lepsza od czekolady. Tutaj przybiera różne oblicza. Społeczność, zgromadzona wokół borykającej się z cenzurą tęczowej księgarni, akceptuje każdą jej odmianę – stanowi niezawodną sieć wsparcia. (DJS)
4. Kłopotliwe panowanie – Edward II (1991), reż. Derek Jarman
Film na podstawie sztuki Christophera Marlowe’a to esencja jarmanowskiego, postmodernistycznego stylu, w którym nowoczesność miesza się z historycznym kostiumem, a fantazja z faktami. Opowieść o erotycznej fascynacji króla Anglii gaskońskim awanturnikiem Gavestonem, opowiedziana jest językiem elżbietańskiego dramatu i punkrockowych haseł z demonstracyjnych transparentów. Każdy kadr z tego dzieła jest niosącą wiele symbolicznych znaczeń wizualną przyjemnością. Reżyser pokazuje trwającą od stuleci homofobię, która rujnuje życia i utrzymuje toksyczny status quo. Połączenie obrazów z epoki z nowoczesnymi elementami pozwala zobaczyć, że postulaty, które w latach 80. i 90. wznosiła queerowa społeczność, były równie aktualne stulecia wcześniej, a życie Edwarda II mogłoby potoczyć się tak samo tragicznie w 1991, co w 1327 roku. Zakazana namiętność jest piętnowana przez kościół, przedstawicieli państwa i przede wszystkim żonę homoseksualnego władcy, która snuje plany okrutnej zemsty na niewiernym mężu. Tilda Swinton jako zazdrosna królowa budzi współczucie i grozę, co sprawia, że obraz jest nie tylko intelektualnie i estetycznie powalającym esejem, ale emocjonującą narracją, gdzie motywacje każdej z postaci są wiarygodnie przedstawione. (SN)
3. Charakter tęsknoty – Sztuka wysublimowanej fotografii (1998), reż. Lisa Cholodenko
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Syd – redaktorkę magazynu o sztuce, definiuje przede wszystkim tęsknota. W związku, ale też w życiu zawodowym. Teoretycznie właśnie awansowała, w praktyce wciąż wykonuje zadania stażystów, przepracowując się w imię niesprecyzowanego celu. Wszystko zmienia się, gdy przypadkowo poznaje Lucy – sąsiadkę „z góry”, utalentowaną, ale i zagubioną fotografkę, która pchnie ją do marzenia o czymś więcej. Film Cholodenko charakteryzuje soczyście sensualny dryf, który zabiera w podróż przez kolejne hipsterskie imprezy odmierzane narkotycznymi kreskami i kolejne próby zmagania się z emocjonalną intensywnością sztuki. Muzyka opowiada ten świat na równi z miękkimi, niemal rozmytymi zdjęciami, imitującymi charakter prac Lucy. W relacji bohaterek, zamiast podniosłych uniesień, dużo jest przypadkowości, która dociera pod skórę, niespodziewanie podrażniając dotąd utajone pragnienia. Łatwo chłonie się ten niewymuszony miłosny zryw, który od początku jednak naznaczony był perspektywą takiego a nie innego końca. W finale zdjęcia kolejny raz mówią więcej niż słowa. (MP)
2. Pierwsza miłość – Niesamowicie prawdziwa historia dwóch zakochanych dziewczyn (1995), reż. Maria Maggenti
Seans dzieła Maggenti daje poczucie obcowania z czymś zwiewnym, świeżym, niezwykle witalnym. Reżyserka sprawnie żongluje konwencjami – trochę pieprznej komedii, trochę filmu o dorastaniu i kina familijnego. Zakochane bohaterki są naturalne, niewinne, uroczo rozchichotane pod wpływem rodzącej się miłości. Ich relacja wydaje się wręcz utopijna, wyśniona, choć nie jest tak do końca. Rzeczywistość czai się w tle, czeka na odpowiedni moment, by zaatakować, na przekór lekkim sercom przypomina o swoim ciężarze. Z zewnątrz docierają sygnały wykluczenia, zarysowuje się konflikt na tle klasowym. Finał – w którym dziewczyny pierwszy raz się kłócą, ale też manifestują przed światem swoją tożsamość – jest tak naprawdę początkiem drogi. Mój ulubiony moment to ten, w którym decydują się złapać za ręce w miejscu publicznym. Jest w tym napięcie, doniosłość chwili, ekscytacja. Dłonie ostrożnie przesuwają się po kawiarnianym blacie, palce splatają w uścisku. Niby nic – zwykły dotyk, niewinny gest… (w tym momencie do stolika podchodzi kelnerka z dolewką), a przecież zmienia wszystko. (DJS)
1. Kinoobsesje – The Watermelon Woman (1996), reż. Cheryl Dunye
The Watermelon Woman (tytułem nawiązujący do filmu Melvina Van Peeblesa) to wywrotowy eksperyment z pogranicza fikcji i dokumentu, podnoszący kwestię selektywności filmowego kanonu i okraszony specyficznym, sarkastycznym humorem. Fabuła rozwidla się na dwie ścieżki: uczuciowe perypetie Cheryl oraz jej prywatne śledztwo, a cyfrowe nagrania przetykają się ze scenami fabularyzowanymi. Reżyserka tropi informacje na temat „arbuziarki” – anonimowej czarnoskórej aktorki z lat trzydziestych, oddelegowanej, jak wiele innych, do ról służących. Punktuje przy tym przejawy rasizmu ze strony białych badaczek, archiwistek i kochanek, ale jej entuzjastyczna osobowość sprawia, że całość pozostaje raczej lekka i ironiczna. Dunye udaje się też uchwycić charakter intuicyjnej fascynacji postacią z drugiego planu, tę jedyną w swoim rodzaju ekscytację, związaną z odkrywaniem kolejnych wspólnych faktów z życia ulubionej aktorki. Fanowska obsesja daje początek poczuciu wspólnoty. (KG)