Z niecierpliwością oczekuję dnia, w którym będę mogła napisać dłuższy tekst o współczesnym polskim kinie queer. Na razie pojedyncze jaskółki wiosny nie czynią, ale śledząc narodową kinematografię, można zauważyć podejrzanie konsekwentną tendencję do odsłaniania torsów, zacieśniania męskich uścisków, pogłębiania związków pomiędzy mężczyznami i celebrowania ich cielesności. Współczesne męskie kino o przemocy to mokry sen Freuda.
Na wstępie pozwolę sobie zacytować fragment mojego felietonu z 2013 roku, opisującego dotkliwy brak polskiego kina queerowego. Po kolejnej odsłonie LGBT Film Festivalu, na której znów nie pokazano żadnego filmu rodzimej produkcji, pisałam: W jednej z poprzednich edycji Festiwalu O Miłości Między Innymi został zaprezentowany film „Cheerleaderka” Jamie Babbit. „Pomponetka” – symbol amerykańskiej kobiecości – okazuje się mieć skłonności lesbijskie. Oczyma wyobraźni widzę film o archetypie polskiej męskości – kibolu, który po przegranym meczu idzie „obcować” z kibicem przeciwnej drużyny, nie mając w zanadrzu kija bejsbolowego. Wyobraźcie więc sobie moje podekscytowanie, gdy ukazuje się Furioza (2021) Cypriana T. Olenckiego. A wcześniej – wywodzące się może nie ze środowiska kibicowskiego, ale z równie stereotypowego, toksycznego świata męskiej przemocy, czyli walk MMA – Underdog (2019) Macieja Kawulskiego, Fighter (2019) Konrada Maxymiliana i późniejszy Bartkowiak (2021) Daniela Markowicza. Jeśli dodamy do tego wszystkie prawdziwie męskie atrybuty z Diablo. Wyścig o wszystko (2019) Michała Otłowskiego i Daniela Markowicza, wspomnimy o Krime Story. Love Story (2022), czyli narkotyczno-przemocowej fantazji Michała Węgrzyna, i przemilczymy – zgodnie z tym, na co zasługują – filmy Patryka Vegi, możemy uznać, że na przestrzeni ostatnich lat zrodził nam się nurt prawdziwie „męskiego kina”. Mocne narkotyki, szybkie samochody, piękne kobiety i wszechobecna przemoc to składniki tej filmowej beczki z prochem. Podekscytowanie duże, więc oglądam wnikliwie. Wręcz tendencyjnie, można by mi zarzucić – i nie będę się kłóciła z takimi pomówieniami. W końcu niemal dekada czekania rządzi się swoimi prawami.
Inna strona przemocy
Na początek kilka słów w tonie, którego polskie kino (ale już nie polska krytyka) boi się najbardziej – czyli na poważnie. W narodowej kinematografii nie doczekaliśmy się nurtu queer, a męskie homoerotyczne relacje ukazane są przez pryzmat cierpienia, lęku i walki z własną seksualnością. Z erotyzmem zresztą bym nie przesadzała, bezpieczniej jest mówić o „jednopłciowych związkach”. Płynące wieżowce (2013) Tomasza Wasilewskiego czy Ostatni komers (2020) Dawida Nickela stanowią wyjątki potwierdzające regułę – zwłaszcza że we wspomnianych filmach tematem jest nie tyle rodzące się uczucie chłopaków do swoich kolegów, ile opresja środowiskowa i strach przed konsumpcją namiętności. Fakt, że jedyne dzieła, które poruszają bezpośrednio i otwarcie ten wątek, zostały zrealizowane przez homoseksualnych reżyserów, świadczy o strachu polskich twórców przed społeczeństwem, które na ulicach kłania się aktorowi grającemu księdza w Plebanii, mówiąc „szczęść Boże”.
Temat społecznej przemocy, odrzucenia i braku akceptacji jest obecny także we współczesnym męskim kinie, przyjmuje jednak zupełnie inną twarz i – oficjalnie – dotyczy innych powodów. Bohaterowie to „ostatni sprawiedliwi”, którzy zderzają się ze środowiskowym wykluczeniem i samotnością, bronią swoich wartości i życiowych wyborów, wierzą w zasady, które nie są dostępne „zwykłym śmiertelnikom”. Przemoc w ich wydaniu jest emanacją opresyjności środowiska. Choć żaden z głównych fighterów jej nie toleruje, za każdym razem jest ona albo niezbędna dla wyższych celów (obrona własna, wymierzenie sprawiedliwości), albo ma wymiar sportowy. Nawet chuligaństwo i kibolskie ustawki w Furiozie to w gruncie rzeczy weryfikacja, która z bojówek jest nie tyle silniejsza fizycznie, co potrafi do końca zachować wierność wartościom. A najważniejsze z nich to lojalność i pełne oddanie. Mężczyzn mężczyznom.
Gdyby wskazać jedną nadrzędną tendencję obecną w przytoczonych filmach, byłaby to przemoc i jej tematyzacja. Wszyscy bohaterowie są bojownikami, a walka, rywalizacja i adrenalina stanowią sens i esencję ich życia, fabularnie dominują także na ekranie. Wyróżnikiem przemocy jest fizyczność, czyli wykorzystywanie ciała i jego dominacji, co każdorazowo towarzyszy bliskości. Przy czym seksualność związków – każdorazowo damsko-męskich – pozostaje zawsze w tle, są one mniej istotne dla samej akcji niż rywalizacja i relacja mężczyzn z mężczyznami. Są płytkie, sztuczne i drugorzędne. Uczucie wybuchające na ostatni kwadrans w dwugodzinnym koszmarze Krime Story. [długo, długo nic] Love story jest równie miałkie, co reżyseria w tym filmie, a miłość pomiędzy skromnym kierowcą (który z czasem okazuje się rajdowcem) a wyniosłą femme fatale z Diablo może być przekonująca tylko dla tych, którzy nadal wierzą, że to św. Mikołaj wkłada im do butów prezenty.
Homoseksualizm w polskim kinie nie istnieje po prostu, a orientacja, nie mówiąc już o zawiązaniu jakiejkolwiek romantycznej relacji, zawsze jest „wbrew” – normom, rodzinie, społecznemu tabu. W ten sam schemat wpisuje się męskie przemocowe kino. Wybory życiowe bohaterów idą na przekór tradycyjnemu społeczeństwu i są przez nie trudne do zaakceptowania. Nawet jeśli sprowadzają się do takich błahych powodów, jak wybór MMA zamiast rodzinnej tradycji boksu w Underdogu, czy przywiązanie do rodzinnego lokalu zamiast jego sprzedaży w Bartkowiaku. Bohaterowie zawsze żyją trochę na społecznym marginesie. Niemal wszyscy mężczyźni w opisywanych filmach mają braci – i to relacja z nimi buduje portret ich odrębności. „Podwójność” postaci, podkreślenie inności, konieczność udawania kogoś innego ponieważ w świecie męskich zasad nie można być miękkim – to narzucająca się interpretacja praktycznie wszystkich „męskich” dzieł z ostatnich lat. Urszula Chowaniec, przywołując badania nad obrazem lesbijskim w kinie, pisze, że zazwyczaj niewiele mówi on o życiu lesbijek i nie ono jako takie stanowi temat tabu, lecz fakt, że figura homoseksualnej kobiety jest często wykorzystywana w kulturowym dyskursie jako wehikuł innych treści i obraz walki z innymi strachami (czytanymi zazwyczaj w kontekście politycznym). Z mężczyznami w polskim kinie jest dokładnie odwrotnie – twórcy pokazują relacje i tematy, owe „inne strachy”, pod którymi jednak ukrywają homoseksualne napięcie. Nie jest zatem przypadkiem, że na arenę tych zmagań wybierają homospołeczne środowiska, w którychnaturalnie dominuje braterskość, męska przyjaźń i prawdziwie „trzymana sztama”.
Męski świat
Tyle w teorii. Zajrzyjmy do kartoteki – studium przypadku. Dawid, grany przez Mateusza Banasiuka, główny bohater Furiozy – nasza wtyka w świecie chuliganów i szlachetnego środowiska kiboli. Na uboczu pozostawmy fakt, że Banasiuk wybił się na roli w Płynących wieżowcach – pierwszego tak popularnego i otwarcie mówiącego o homoseksualnym związku polskiego filmu fabularnego. Dawid jest lekarzem, prowadzi spokojne życie, czasem tylko dopada go przeszłość i reminiscencje zajścia, które wywróciło jego rzeczywistość do góry nogami: widział, jak jego przyjaciel zaatakował w bijatyce przeciwnika nożem, by samemu od tego noża zginąć, i nie zareagował. W wyniku tej sytuacji jego własny brat się od niego odwrócił, a najlepszy kumpel zradykalizował. Dawid wraca jednak w dawny świat jako informator policji, ale – jak się domyślamy – również po to, by odzyskać własną tożsamość.
Bohater prowadzi więc dwa życia: stateczne, zawodowe, w którym na nowo zaczyna spotykać się z dawną dziewczyną – policjantką; i chuligańskie, w którym spędza wolny czas, jeżdżąc na ustawki, trenując na siłowni, prowokując przeciwników i łamiąc prawo. „Ja pierwszy raz od dawna czuję, że naprawdę żyję” – mówi do byłej (i przyszłej) narzeczonej Dzikiej. Sobą czuje się w męskim gronie, w którym panują „prawdziwe zasady” – lojalność ponad wszystko, braterstwo (to dosłowne i symboliczne) oraz bliskość. W środowisku, które kipi od męskiej fizyczności, kultu ciała i celebracji męskiej seksualności. To nie przypadek, że jedyna pełnowymiarowa postać kobieca wywodzi się de facto z tego samego środowiska i stylizowana jest na mężczyznę (ogolona na jeża, wulgarna, bezobcesowa, bijąca się z facetami jak równy z równym aż do granic prawdopodobieństwa). Homospołeczność doprowadzona jest do ekstremum, a każda poboczna bohaterka pojawia się na zasadzie anegdoty i wyśmiania infantylnej kobiecości, nierozumiejącej męskich zasad i wzorców. W tym świecie Dawid w końcu odnajduje swoją tożsamość, godzi się sam ze sobą (a więc symbolicznie ze swoją przeszłością) i decyduje na związek z… zakamuflowaną figurą męskości. Nietrudno się domyślić, jak w dzisiejszym świecie kończy się odrzucenie „prawdziwej” męskości – na szczęśliwy jednopłciowy związek w polskim kinie przyjdzie nam jeszcze poczekać.
Twarda klata, piękna twarz
Mateusz Banasiak w Furiozie, która artystycznie jest najlepszym z opisywanych przeze mnie filmów, byłby więc bohaterem reprezentatywnym dla tego nurtu. Wyobraźmy sobie bowiem typowego męskiego bohatera – fightera, człowieka, który nie ma sobie równych w ringu lub innej przestrzeni walki, łamie kości i rozbija nosy przeciwnikom, zdobywa kobiety, niczego się nie boi i niczego nie żałuje. Pierwsza myśl: Eryk Lubos. Jego bohater w Underdogu wypada pod tym względem przekonująco. Ale Banasiak? Im dalej, tym lepiej – Józef Pawłowski z Bartkowiaka? Tomasz Włosok w Diablo? Czy to był casting na delikatność, chłopięcość i ujmujący uśmiech?! Romantyczna natura bohaterów i ich wręcz dziecięca powierzchowność oddają odmieńczość bohaterów w zbrutalizowanym świecie. Chciałoby się powiedzieć, że brakuje jeszcze Tomasza Ziętka czy Mateusza Damięckiego w tym zestawie. A nie, zaraz… Ten ostatni w Furiozie dokonuje jednak prawdziwej aktorskiej rewolty: masywny, umięśniony, agresywny, żądny krwi i władzy. Całym sobą komunikuje: żeby nie zostać oskarżonym o zdradę („właściwej” seksualności), należy się dobrze ucharakteryzować i wizualnie odmienić, innymi słowy – ale to już wiemy od Judith Butler – po prostu swoją męskość performować, zgodnie z wymogami współczesnej kultury.
Przypadek drugi – Borys z Underdoga, gwiazda MMA, zdyskwalifikowana po ostatniej wygranej walce za doping. Były przeciwnik przekonuje go, że powinien wrócić na ring w ostatniej walce. Z postacią Mameda Chalidowa nie ma jednak żadnej rywalizacji, są za to nieustające wyznania miłości i szacunku, prośby o spotkania i powroty. Że relacje damsko-męskie w filmie Kawulskiego są nieprzekonujące i stanowią jedynie dodatek do pełnego uznania i czułości związku pomiędzy dwoma mężczyznami, to jedno. Zrozumiała sugestia: chodzi o prawdziwość męskiego uczucia. Ale reżyser podsuwa nam taką interpretację podejrzanie nachalnie. Jeden z najdziwniejszych tekstów w filmie pada ze strony poruszającego się na wózku brata Borysa w stronę głównego bohatera i jego ojca. „Tylko się nie całujcie, chłopaki patrzą” – mówi, wchodząc do pokoju i zastając ich razem. Głupiutka uwaga, ot, przeszłaby bez echa. Ale jest to wypowiedź komentująca potencjalną homoseksualną relację ojca i syna! Skala wewnętrznych fobii jest zbyt duża, by nie zrodzić pytań o jej przyczy. „Wszystkie dziewczyny się w Tobie kochały, ale Ty wolałeś boks” – mówi do Kosy podczas pierwszego spotkania Nina, jakby na potwierdzenie wcześniejszej sceny, w której ten jednoznacznie odrzuca seks z młodszą od siebie partnerką. Słuszne to i zbawienne, buduje sympatię i zaufanie do bohatera o potężnym ciosie i złotym sercu. Podczas tego samego spotkania przechodzień chce sobie zrobić zdjęcie z Lubosem. „Nie wiem po kiego mu ta fota” – mówi zawstydzony bohater. „Wolę nie wiedzieć” – odpowiada z cynicznym uśmiechem (przyszła) kochanka. Jeśli zdjęcie z mistrzem MMA miałoby służyć jako stymulant do masturbacji (bo tego, zdaje się, dotyczył żart), to czym w istocie byłaby sama gala, która w filmie – zrealizowanym przede wszystkim dla głodnych przemocy i obrazów walki młodych mężczyzn – jest pokazana niemal w całości? Istne gejowskie porno, co zresztą potwierdzają ekstatyczne wrzaski i orgiastyczne emocje dochodzące z trybun. Na potwierdzenie otrzymujemy wzruszający monolog bohatera o walce w klatce i, co za tym idzie – jego wyborach życiowych. Kosa opowiada o tym, jak przemoc to nie przemoc, tylko bliskość, jak najważniejszy jest ten drugi mężczyzna i tylko on potrafi go naprawdę zrozumieć. „Rozumiemy się bez słów, to rodzi silną relację” – puentuje. Czyż to nie piękne wyznanie miłości?
Toksyczna męskość
Fighter, Bartkowiak, Diablo i Krime Story. Love Story to filmy kuriozalne. Kino wykastrowane z jakichkolwiek emocji, sensu i prawdopodobieństwa fabularnego. Ale spróbujmy: Tomek z Fightera rezygnuje z walki ze swoim przeciwnikiem – byłym przyjacielem, a obecnie największym wrogiem, i jedzie na wieś pracować jako drwal. Film Konrada Maximiliana to w istocie love story skłóconych kochanków, niegdyś przyjaciół, którzy w wyniku nieporozumienia kończą relację, ale żaden nie potrafi tak naprawdę zapomnieć o tym drugim. W jedynej bezpośredniej konwersacji wspominają swoje początki, gdy obaj trenowali boks.
„– Szkoda, że zrezygnowałeś.
– Nie czułem tego.
– Że zrezygnowałeś z nas.”
Skrajne uprzedmiotowienie kobiet w tym męskim świecie podkreślone jest poprzez wspólną partnerkę. Niedorzeczne zerwanie związku z jednym i niewiarygodne, natychmiastowe nawiązanie relacji z drugim, miałoby tłumaczyć sceny zazdrości pomiędzy nimi. Nie miejmy jednak złudzeń – nie dotyczą one marginalnej żeńskiej postaci, ale siebie nawzajem. Jakby bohater zdobył kobietę tylko po to, by mieć przy sobie namiastkę ukochanego mężczyzny.
Tomek (Józef Pawłowski) z Bartkowiaka to uczynny i wrażliwy chłopak, dobry syn, lojalny brat. Krystalicznie czysty, a przy tym z mocą superbohatera, mimo dość drobnej postury. Trudno w tym filmie mówić o jakichkolwiek przekonujących relacjach, choć najciekawsze są te na linii braterstwa (bohater kontynuuje misję, a tym samym wypełnia testament zamordowanego starszego brata) i nauczyciel-uczeń. Żadna z bliskich Tomkowi postaci nie występuje jednak na ciekawym pod tym kątem plakacie filmu. Widzimy na nim zwrócone ku sobie w dużej bliskości, napięte twarze bohaterów, patrzących sobie w oczy. Drugi mężczyzna to postać zupełnie poboczna, fabularnie nieistotna, występująca w trzech króciutkich scenach walki – niemy, brutalny, bezpośredni. Można odnieść wrażenie, że Tomek szykuje się więc do bójki z jakimś toksycznym wyobrażeniem męskości.
Podobny do poczciwego Tomka–Bartkowiaka jest równie uroczy i nieskazitelny Kuba z Diablo. Pościgi, walki, narkotyki, seks, samochody, a pośród tego energetycznego świata dobry, spokojny chłopak, który wchodzi w przemocowy świat, aby zebrać pieniądze na operację śmiertelnie chorej siostry. Kolejny mizoginistyczny obraz, w tym kuriozalny stereotyp femme fatale, wpisuje się w banalne i popkulturowe polskie wyobrażenia o kinie gangsterskim, ale jednocześnie pokazuje strach bohatera przed kobietami. Jeśli pociąga go zło, to wyłącznie w męskim wydaniu, a jedynym partnerem dla Kuby–Włosoka, z którym czuć jakąkolwiek chemię, jest Max Rafała Mohra. Mężczyzna przygarnia zagubionego i potrzebującego chłopaka do swojej drużyny, postanawiając ze „świeżego mięsa” zrobić mężczyznę…
Relacja pomiędzy mężczyznami jest także tematem Krime Story. Love Story, ale czego w tym filmie nie ma? Na pewno logiki i sensu. Jest za to nieudana wersja polskiego kabaretu w wykonaniu dwóch braci – przestępców w czasie nieudolnego skoku, oraz poboczny wątek seryjnego zabójcy, który zabija młode dziewczęta. Po dwóch godzinach tej szowinistycznej, patriarchalnej i społecznie szkodliwej głupoty nawet nie dziwi już finał, w którym zbrodniarką okazuje się policjantka mordująca „wypindrzone wywłoki z dyskoteki” w ramach zemsty za to, że w wieku 16 lat odebrano jej dziecko. I do kogo w finale strzela? Tak, zgadliście: do własnego syna, czego nie jest świadoma. Przy tej ilości nie dość zawoalowanej fobii, nawet Freud by się złapał za głowę.
Tytuł tego tekstu zaczerpnęłam od Sebastiana Jagielskiego i jego książki Maskarady męskości. Pragnienie homospołeczne w polskim kinie fabularnym. Badacz analizuje wątki z historii polskiego kina, które można odczytać w kontekście homoerotycznego napięcia i płynnej tożsamości. Polska kinematografia ma ponad sto lat, a w kontekście męskich nieheteronormatywnych związków nadal więcej w niej jest tego, co „ukryte” i „zinterpretowane”, niż pokazane bezpośrednio. Być może przytoczone filmy należałoby poddać poważniejszej analizie, zastanowić się, na ile popularne kino kształtuje krzywdzące wzorce społeczne i obrazy toksycznej męskości. Ale czy nie lepiej po prostu wyobrazić sobie, że w tej całej patriarchalnej, krwawej jatce chodzi tak naprawdę o miłość?!