W Cecil B. Demented (2000) Johna Watersa tytułowy bohater (w tej roli pełen pasji Stephen Dorff) to undergroundowy reżyser, który wraz ze swoją ekipą filmową postanawia porwać hollywoodzką gwiazdę – Honey Withlock (przezabawna, choć nominowana do Złotej Maliny, Melanie Griffith). Ekscentryczna ekipa stawia sobie za cel zmuszenie zblazowanej aktorki do zagrania w ich nielegalnym, eksperymentalnym filmie. Każda strzelanina, pościg i skok z wysokiego budynku mają porażać realizmem. Ewentualne samobójstwo kogoś z obsady będzie uważane za ostateczne poświęcenie dla kina.
Scenariusz nie istnieje, bo Cecil najchętniej nagrywa to, co akurat wpadnie mu do głowy. Budżet stanowią fundusze ukradzione przez jego niecodziennych współpracowników (ekipa składa się m.in. z ćpuna, zafascynowanej śmiercią charakteryzatorki-satanistki oraz byłej gwiazdy porno).
Jak na standardy Watersa, Cecil B. Demented był drogą produkcją (budżet wynosił dziesięć milionów dolarów). Dla porównania, Różowe flamingi (1972) kosztowały jedyne dwanaście tysięcy dolarów. Jednak, jak słusznie zauważa Andrzej Pitrus w książce Kino kultu: „Waters radzi sobie doskonale z »milionowymi« produkcjami, a wyższe walory produkcyjne nie muszą iść w parze z artystycznymi kompromisami”[1]. Podczas seansu zauważamy, że mimo wysokich kosztów produkcji, król kampu wraca do korzeni. Co więcej samego Cecila traktuje jako swoje alter ego. Młody Waters, podobnie jak bohater grany przez Dorffa, również zaczynał karierę, kręcąc zwariowane i naturalistyczne filmy na ulicy, przy pomocy ekipy składającej się różnej maści wywrotowców. Tak jak Cecil szokował ekstrawagancją i uważał, że prawdziwa sztuka filmowa powinna przełamywać wyświechtane kinowe schematy. Nic więc dziwnego, że Cecil B. Demented opowiedziany zostaje przez bluźniercę z Baltimore jako satyra na mainstreamowe hollywoodzkie produkcje oraz naiwne, kiczowate kino familijne.
Każda osoba ze zwariowanej ekipy posiada tatuaż z nazwiskiem sławnego reżysera: Cecil – Otto Premingera, Lyle – Herschella Gordon Lewisa (jeden z ulubieńców Watersa), Pam – Sama Peckinpaha, Fidget – Williama Castle’a. Ostatni z wymienionych jest jednym z idoli Watersa, podobnie jak Kenneth Anger, którego nazwisko wytatuowała sobie satanistyczna charakteryzatorka o imieniu Raven. Sam tytuł filmu i tym samym imię głównego bohatera nawiązuje zaś do Cecila B. DeMille’a – reżysera i producenta o niebagatelnym wpływie na klasyczne kino. Z wypowiedzi Watersa wynika, że samo życie zainspirowało go do wydziarania bohaterów filmu w akurat taki sposób. W jednym z wywiadów wyznał: „Część dziewczyn prosi mnie o autografy na swoich tyłkach. Jedna z nich miała tam wytatuowane moje nazwisko. Zapytałem po co jej ono. Odpowiedziała: »dzięki temu za każdym razem, gdy mąż mnie rozbiera, musi myśleć o twoich filmach«. Zainspirowałem się tym, gdy kręciłem Cecil B. DeMented i stwierdziłem, że każdy z bohaterów będzie miał na ramieniu tatuaż z nazwiskiem ulubionego bohatera. O ile prostsze byłoby wtedy poszukiwanie partnera!”.
Inną ze scen, w której Waters żartobliwie odnosi się do rzeczywistości pozafilmowej, jest ta w sali kinowej. Napis nad wejściem uspokaja: „filmy kategorii R, NC-17 i X nie będą tu grane”. Mówiąc krótko, kategorii, do których zaliczane były wszystkie dzieła Watersa. Na jeden z seansów wpada ekipa Cecila, rozpylając gaz łzawiący i krzycząc do zdezorientowanych widzów, że są „karmieni jedynie filmowymi papkami”. Słynny kampowiec z Baltimore przez całą swoją karierę zmagał się z MPAA – amerykańskim stowarzyszeniem odpowiedzialnym za przyznawanie ograniczeń wiekowych. Poprzez postać Cecila – samozwańczego mesjasza, chcącego ocalić undergroundowy przemysł filmowy – buntuje się przeciwko wartościom reprezentowanym przez kino popularne.
Dostaje się również poczciwemu Forrestowi Gumpowi (1994, R. Zemeckis). Waters, który rzekomo był brany pod uwagę jako reżyser tego filmu, postanowił pokazać widzom jak wyglądałby sequel historii o niepełnosprawnym szczęściarzu. Kwintesencję watersowskiego humoru stanowi dialog, w którym Forrest przedstawia się siedzącej obok niego kobiecie, na co ona odpowiada z zażenowaniem: „co za wstyd!”. Cecil, nie zważając na reżysera, który zakrzykuje, że nikomu nie uda się powstrzymać popularności Forresta Gumpa, demoluje plan zdjęciowy, życzy śmierci całemu przemysłowi manistreamowemu i „wszystkim, którzy mają niepoprawne poglądy filmowe”. Symboliczny zgon dokonuje się w momencie, gdy ekipa Cecila niszczy maszynę do popcornu – jeden z największych symboli kinowego konsumpcjonizmu.
Z czasem przekonujemy się, że Cecil jest traktowany przez swoich współtowarzyszy niczym bóg, a cała ekipa zamienia się w sektę. „Wyznawcy” śpiewają „Demented forever”, pozwalając guru sprawować pieczę nawet nad swym życiem erotycznym. Nawiedzony reżyser ogłasza wstrzemięźliwość seksualną, aż do momentu zakończenia filmu, twierdząc, że popęd powinien zostać wykorzystany dla dobra artystycznej pracy. W tych fragmentach Waters po raz kolejny daje wyraz swojej fascynacji rodziną Mansona, do której nawiązywał w wielu filmach (a prywatnie przyjaźnił się z Leslie van Houten – jedną z morderczyń z domu Polańskiego). Mimo despotycznych zapędów Cecila, Waters, jak na siebie przystało, obdarza bohaterów swobodą seksualną, niejako wyśmiewając tym samym powagę i pruderyjność widzów, a także sposób przedstawienia erotyki w kinie amerykańskim. Gloryfikuje wolną miłość, w myśl zasady, że pragnienia są po to, by je spełniać; ponadto stawia na piedestale homoseksualizm. Jeden z bohaterów mówi, że wstydzi się swojego heteroseksualizmu.
Cecil B. Demented ma w sobie coś ze scenicznej struktury, gdzie kolejne eskapady gangu stanowią oddzielne akty. Następujące po sobie części prezentują coraz bardziej niebezpieczne i pełne przemocy sposoby uzyskania perfekcyjnego ujęcia. Scenografia, a także pełne pasji dialogi i przemowy bohaterów nasuwają skojarzenia z teatrem awangardowym. Z kolei buntowniczy, samozwańczy filmowcy są wystylizowani niczym muzycy glam rockowi. W ich wyglądzie dominują jaskrawe kolory, wulgarne makijaże i krzykliwe fryzury. W ten sposób umowność świata przedstawionego od początku detronizuje powagę filmowego medium.
Mimo wysokiego budżetu, Cecil B. Demented nie był przeznaczony dla masowej publiczności. Jak wspomina amerykański krytyk filmowy, John Nesbit, film wyświetlano jedynie w niewielkich, mieszczących około pięćdziesięciu widzów kinach. W Polsce ten tytuł nie doczekał się premiery kinowej, trafiając od razu na rynek DVD. Szkoda, bo w tej niekonwencjonalnej, autotematycznej opowieści Waters powrócił do swych lat świetności, kiedy raczył widzów historiami kompletnie nieprzewidywalnymi. Historiami, w których wszystko, czego nie życzymy sobie oglądać w standardowym filmie i czego nie możemy zaobserwować w normalnym życiu, wysuwa się dumnie na pierwszy plan.
Cecil B. Demented (2000), reż. John Waters
1 A. Pitrus, Król złego smaku, w: Kino kultu, Kraków, 1998, s. 17.
O autorce:
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa. Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.