Problem zaburzeń odżywiania opowiedziany językiem body horroru. Kryzys w związku, lęk przed zaangażowaniem wtłoczony w nastrój niemal nawiedzonego domu. Plastyczność i wieloznaczność ciała, przesuwanie granic i eklektyzm gatunkowy, charakteryzują bardzo świadomą twórczość młodej artystki, pokazywaną i nagradzaną na festiwalach od Grecji przez Austrię i Portugalię, aż po Stany Zjednoczone. W rozmowie z Martą Płazą opowiada, m.in. o kształtowaniu filmowego ciała i tym, jak widzi przyszłość kina grozy w Polsce.
MP: Czym jest ciało dla reżyserki?
KB: Ciało, cielesność jest zagadnieniem tak szerokim, że nie sposób patrzeć na nie wyłącznie z perspektywy reżysera. Niemniej, w dziele filmowym czy teatralnym, ciało to przede wszystkim narzędzie aktora, który jest najważniejszym, żywym elementem spektaklu, a więc też żywym narzędziem w pracy reżysera. To twórczy pierwiastek, nad którym musimy wspólnie zapanować. Zarówno w myślach, podczas pracy nad sceną, inscenizacji, wreszcie pod kątem czystej techniki filmowej. Szukamy: naturalności, prawdy, emocji, bo tym chyba właśnie jest ciało. „Nie siedziałbym tu, kiedy ona do mnie mówi”, „nie czuję tego stania przy drzwiach” — fizyczność w scenie wypracowuje się zgodnie z tym, co czujemy i tym, co jest w tekście powiedziane. Nie dotyczy to przecież wyłącznie scen nagości i scen erotycznych, do których też trzeba odpowiednio podejść, pewne rzeczy wcześniej ustalić. Aktor musi czuć, że każdy ruch ma sens. I szerzej – że każda scena ma sens, inaczej zagra ją bez przekonania, technicznie. To samo przekonanie powinien mieć reżyser, co oznacza, że musi dać aktorowi wolność i szansę, by ten proponował rozwiązania w zgodzie ze sobą i swoim ciałem. Trzeba okazać mu szacunek. Niestety w filmie, dochodzi do tego złożony i skomplikowany aspekt techniczny. To, gdzie pada światło, ograniczenia lokacji i sposoby, by się odnaleźć w przestrzeni pełnej lamp, kamer, ludzi. To zawsze jest trudne aktora, dla reżysera również. Bardzo niezdarnie odpowiadam więc na to pytanie – ciało dla reżysera to aktor, z całą swoją osobowością twórczą oraz zbiorem rzeczy, które w tworzeniu przeszkadzają.
MP: Na początku swojej artystycznej drogi pracowałaś jako aktorka. Co dziś uznałabyś za trudniejsze zadanie: pracowanie na swoim ciele czy reżyserowanie ciał aktorów?
KB: Zmaganie się z własnym ciałem, zarówno w życiu osobistym, jak i na scenie, było dla mnie zawsze BARDZO TRUDNE. Związane z jakąś walką, dążeniem, pracą nad sobą. Dlatego uważam, że to było dla mnie trudniejsze. W pewnej chwili zorientowałam się, że ciało oraz obsesje wokół niego są tematem w niemal każdej historii, jaką napisałam. Ale od czasu moich występów w teatrze dla dzieci minęło już tyle lat (7-8?), że być może nie jestem odpowiednią osobą, by na to pytanie odpowiedzieć. Wiem natomiast, że naturalność nie przychodzi od razu. Zwykle nad sztuką pracuje się miesiącami, tygodniami. Stopniowo odnajduje się cel, intencje, w końcu związaną z tym nierozerwalnie fizyczność i gest. I to jest zawsze trudne, zwłaszcza na początku, kiedy nie wiesz co ze sobą w scenie zrobić, bo to wszystko nie jest jeszcze organiczne.
MP: Jako reżyserka stawiasz bardziej na aktorską improwizację i wychodzenie poza historię czy wierność scenariuszowi?
KB: W szkole filmowej i przed nią zawsze pisałam własne teksty, co zresztą jest u nas na rynku zupełnie zwyczajne. Jako autor wiem czego chcę, ale wiem też, że tekst się zmienia. Przechodzi w ręce innych ludzi, później aktora, z którym działamy wspólnie. Scenariusz jest dla mnie solidną całością, osią, której się trzymam. Ale nie reliktem. Podczas pracy kierujemy się tym, co działa w scenie, dlatego czasem pozbywamy się jakiegoś dialogu lub go zmieniamy, bywa że pozbywam się całej sceny, bo rzeczywistość nie przyjęła jej jak papier i staje się zbędna. W mojej ostatniej etiudzie Coś, pod wpływem działań aktorów, jedna ze scen zupełnie zmieniła swój końcowy wydźwięk. Nie sądzę jednak, by do tej pory zdarzyło mi się jakieś wyjątkowe odstępstwo od treści scenariusza.
MP: W twoich filmach jest dużo transgresji. Wybiegnijmy więc w przyszłość. Jaką granicę chciałabyś kiedyś przekroczyć?
KB: Na pewno chciałabym przekroczyć granicę zrobienia dobrego debiutu pełnometrażowego . A mówiąc poważnie, jeśli jest jakaś granica, którą chciałabym przekroczyć, to na pewno jest nią tworzenie w Polsce dobrego i niebanalnego kina grozy – horroru, ale i thrillera, bo przecież kino grozy to pojęcie szersze niż sam horror. Chciałabym, by widzowie przekonali się, że może u nas powstawać bardzo mroczne i piękne kino, zakorzenione w rodzimych lękach i kulturze. Nie wszyscy w to wierzą, bo znają horrory głównie z zachodu, a tam wszystko już było i, jak to bywa w kinie, nie wszystko jest dobre. Odnoszę wrażenie, że u nas w branży i ogólnie, wiele osób ma wciąż bardzo wąskie rozumienie gatunku i kojarzy horror z czymś niepoważnym, sztampowym, głównie z przewidywalną i prymitywną rozrywką. Zaznaczę tu, że w rozrywce nie ma nic złego – to wspaniałe, jeśli film jest dobrze zrobiony. Takie filmy zaczęły już w Polsce powstawać, głównie przy wsparciu platform streamingowych. Jednak poprzez moje filmy, chciałabym pokazać widzom, że horror jest formą, za pomocą której, tak jak w dramacie, można opowiadać przede wszystkim o człowieku, o fragmentach społeczeństwa i ciemnych stronach ludzkiej natury. Że horror może być gatunkiem mądrym, uniwersalnym, aktualnym, a jednocześnie uwalniającym widza od nudy i codzienności. Jestem przekonana, że Polska z każdym cieniem swojej historii, z naszym folklorem, z rodzimą mitologią oraz silnym, społecznym niepokojem, jaki obecnie panuje – ma wielki potencjał, by takie kino tu powstawało i zachwycało świat. Jako młody reżyser, zaledwie na początku drogi, chciałabym przyczynić się do tej zmiany. Wiem, że byłby to początek czegoś większego. Początek innego spojrzenia.
MP: W naszym nowym numerze dowodzimy istotności ciała dla kinowej narracji. Na co ty zwracasz uwagę jako widzka (z reżyserską wrażliwością) w trakcie seansu?
KB: W pierwszej kolejności zawsze zwracam uwagę właśnie na CIAŁO! – na emocje, naturalność, to co się dzieje na twarzy i w ciele aktora. Przytoczę tu pewną anegdotę. W szkole filmowej, na zajęciach z montażu, oglądaliśmy fragment filmu o Edith Piaf Niczego nie żałuję. W jednej ze scen, Edith dowiaduje się o tragicznej śmierci ukochanego mężczyzny. Nie przyjmuje jej do wiadomości – chodzi po domu, woła jego imię w nadziei, że on przyjdzie, a w pełnym rozpaczy finale – wpada w histerię. Zawsze oglądam tą scenę z drżącymi wargami, z tym samym przejęciem, nie spuszczam oczu z wybitnej Marion Cotillard. Siedząc wtedy na sali wykładowej (z mokrymi oczami, w totalnym skupieniu), nagle słyszę z tyłu cichy głos kolegi operatora – „jak oni pięknie zrobili to światło!” :). To chyba najlepsza puenta naszej wspólnej reakcji. Zależnie od predyspozycji charakteru i rodzaju wrażliwości, każdy z nas wyłapuje z dzieła coś innego, a dopiero później dostrzega całość. Ja najpierw widzę aktora, jego kostium, otoczenie, w końcu światło i montaż. Choć niby patrzymy na wszystko jednocześnie.
MP: Twoje historie często zahaczają, albo wprost skręcają w stronę horroru, tak jak chociażby w Jadłowstręcie, który z czasem przeobraża się w rasowy body horror. Jaka jest według Ciebie rola ciała w kinie grozy?
KB: Rolą ciała w kinie grozy jest, moim zdaniem, opowiadanie o bohaterze i jego intymności. Ciało to my, nasza natura i to, co chcemy ukryć przed światem. W horrorze ciało powinno więc mówić o lękach bohatera, o jego problemie, osobowości. Metamorfoza ciała, „przekształcanie”, samozniszczenie, transformacja ciała w dzikie zwierzę, pierwotne instynkty – odwieczne motywy w horrorze zwykle odzwierciedlały (i powinny odzwierciedlać) coś rzeczywistego. Poruszyć temat związany w jakimś stopniu z realizmem, powiedzieć coś o człowieku, a więc o cierpieniu, samotności, inności, niedopasowaniu społecznym, agresji, niezgodzie na stan rzeczy. Wtedy film ma szansę poruszyć nie tylko fanów gatunku, ale i widza w sensie ogólnym. Jak wspomniałaś, Jadłowstręt opowiada o dziewczynie, która zaczyna zmieniać się w potwora pod wpływem środka na odchudzanie. To krótki film o braku akceptacji siebie, o obsesji piękna i samotności, która ją powoduje. Więc „horror ciała”, służył mi do opowiedzenia o świecie tej bohaterki. Podobnie z resztą w Przywiązaniu, moim filmie dyplomowym, który opowiada o nowym związku i strachu przed zaangażowaniem.
MP: Michalina Olszańska w rozmowie z Sarą wspomina o nadużyciach, jakie pojawiają się na gruncie narracji „wszystko dla roli”. Jak wygląda twoja praca z aktorem w kwestii przygotowania postaci?
KB: Przede wszystkim, przed zdjęciami staram się dać aktorom jak najwięcej narzędzi, informacji o postaci, o zasadach panujących w jej świecie. Natomiast na planie, daję aktorom bardzo konkretne i proste uwagi – w zdjęciach nie ma już czasu na „tworzenie roli” od podstaw. Wszystko, co wewnętrzne powinno być omówione na próbach. Jeśli chodzi o sam aspekt ciała, na przykład sceny nagości, seksu czy zadania aktorskie związane z jakimś fizycznym poświęceniem, rozmawiamy o wszystkim przed „aktem”. Aktor musi wiedzieć, w co wchodzi, zwykle już na etapie czytania scenariusza, ale trzeba to wszystko omówić, zdobyć wzajemne zaufanie. Nie wolno zmuszać aktorki/aktora, by coś robili wbrew sobie, dlatego trzeba rozmawiać o tych granicach, zanim zaczniemy zdjęcia. Aktor musi zdecydować, czy chce i czy jest w stanie zagrać daną scenę, a ja muszę to wiedzieć obsadzając go, by uniknąć konfliktów na planie. Problem może pojawić się wtedy, gdy aktor zobowiązał się coś zagrać, a tuż przed ujęciem zmienia zdanie. To może być bardzo stresujące dla obu stron. Tym bardziej, że w prawie każdym moim filmie pojawia się nagość czy erotyka. Na szczęście, pracowałam z odważnymi, zdolnymi aktorami, którzy nie bali się ryzykować. W otwierającej scenie Coś, młodzi aktorzy kąpali się w rzece, był środek października. Jeden z nich znosił to lepiej, drugi gorzej, ale oboje byli dzielni. Wiedzieli, że ja musiałam bezwzględnie tą scenę nagrać, więc kręciliśmy szybko, było kilka podejść i udało się. Na koniec warto pamiętać, że aktor poza ciałem, talentem czy profesjonalizmem, to wciąż żywa, czująca osoba, która się obawia, czasem też się wstydzi, a kreując postać ma własne pomysły. Dlatego warto tych pomysłów słuchać. A samą postać i jej ciało traktować poważnie. Tylko wtedy będzie wiarygodna i prawdziwa dla widza. Bohaterowie filmów i książek, to przecież nic innego, jak odważniejsze odbicie nas samych.
O autorce:
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa. Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.