Kiedy miałam siedemnaście lat, przeczytałam Dziennik złodzieja Jeana Geneta. Siedemnaście lat później drugi raz przeżywam podobne zachłyśnięcie łachmaniarską prozą – przestawiającą kręgi moralnego kręgosłupa i mieszającą wulgarność z najintensywniejszą formą miłości. Dwie powieści ruchu Mateusza Górniaka, podobnie jak przywołany zbiór zmyśleń i wspomnień Geneta, wyróżnia się na tle innych trashowych historii. Zamiast oblepiającego brudu proponuje niespodziewane ciepło. To ciepło może rozgrzać zakrzepłą krew, rozbudzić chęć przejścia od myśli do czynu i wyruszenia w drogę. Jednak może też wywołać chęć buntu realizowanego przeciwnie – przez bezruch i roztopienie się w życiu dalekim od kapitalistycznej nadproduktywności.
Pod patronatem świętego Sebastiana
Tytuł publikacji nie nosi znamion awangardowych konfabulacji. Najnowsza proza Górniaka składa się z dwóch powieści ruchu. Pierwsza, Chata, taka z drewna, to historia depresji, miłości, transformacji i transgresji młodego bohatera, rozdzielającego godziny pomiędzy wizyty u terapeuty, oglądanie filmów oraz łamanie zasad ładu społecznego i pielęgnowanie energii wpierdolu. We fragmentach opisu jego romansu z pięknym młodym Cyganem można dopatrzyć się echa Dziennika złodzieja (który zresztą zostaje przywołany przez samego autora), a w refleksjach o kinie Jeana-Luca Godarda czy uwagach o terrorze w filmach akcji najcelniejszych wątków z recenzji samego Górniaka. Obok językowej ekwilibrystyki i narracyjnej zawadiackości to właśnie filmowe skręty odurzają w tej powieści najmocniej. Ekranowy Sebastian (1976, reż. D. Jarman, P. Humfress) staje się patronem bohatera, wyzwalającym kumulowaną energię, natomiast seans Opowieści wiosennej (1990, reż. É. Rohmer) doprowadza do tożsamościowej zmiany – chłopak zaczyna patrzeć na świat przez oko kamery, co ma wyleczyć go z nienawiści do rzeczywistości. Ostatecznie banda dziwnych stworzeń – Człowiek z Kamerą, Bohater, Fura, Mucha i Mała – tworzą sobie przygodę na wzór klasyki kina drogi. .Bycie w ruchu to dla nich „pochwała niestałości, święto pędu, światła, hipnozy, manii. Droga to też gnuśne poranki, zapadanie się w mieliznę, nieokreślony problem z rzeczywistością” (s. 8). Tylko ruch i transgresja są w stanie wyciągnąć postaci z otchłani nudy, co można traktować jako kolejny etap wzrostu ziarna zasadzonego przez Górniaka w Trash story (2022). Tam telewizyjne postacie przenikały do prowincjonalnego świata, ich pozaekranowe losy stawały się narracją płynącą z naspidowanego, zamkniętego w czterech ścianach umysłu. Tu film (i literatura, ale w mniejszym stopniu) równie intensywnie wyznacza rytm splecionym w dziwnym tańcu synapsom bohatera. Kino wyprowadza go poza zatęchłe pomieszczenie i wrzuca w najbardziej filmowy krajobraz – niekończącą się drogę.
Dorotka już nie wróci do Kansas
Druga powieść, Nomadka, prowadzona jest innym torem i stylem. Tam, gdzie w Chacie, takiej z drewna była przygoda i przekroczenie, tu jest zawrotne tempo zwyczajnego dnia. Dziewczyna chodzi po mieście. Nie jest flâneuse, tylko śpiesząca się ze spotkania na spotkanie współczesną bohaterką. Z koleżankami-świruskami pogada o Żywotach urojonych i innych prozach Marcela Schwoba; z przyjaciółką wypije kawkę; z nowopoznanymi ludźmi wciągnie kilka kresek, a z przyjacielem-strażakiem spędzi wspaniały czas, który sama opisze jako „mnóstwo wrażeń. Miłosnych, słuchajcie. Ale całkiem jeszcze niewysławialnych. W każdym razie byłam na basenie i popierdoliło mnie tam z miłości do strażaka” (s. 157). Współczesna nomadka, choć bez kasy; postać niebiorąca udziału w kapitalistycznym wyścigu, żyje w równym pośpiechu, co jej odnoszący sukcesy znajomi. Mimo tego, że może poświęcać czas na imprezy i rozmowy o kinie, to musi wnieść się na wyżyny logistycznej precyzji, aby obdzielić nim wszystkich zainteresowanych, i tak nie mogąc poświęcić spotkaniom tyle godzin, ile by chciała. Z drugiej strony Nomadka opiewa życie bezkapitałowe, dzikie, nieco pasożytnicze (narratorka korzysta ze szczodrości znajomych), ale ekscytujące.
Odwołując się do kinowego uniwersum, Nomadka jest przeciwieństwem Dorotki z Czarnoksiężnika z Oz (1939, reż. V. Fleming). Po przygody nie musi wybierać się na drugi koniec tęczy, ponieważ ma je w zasięgu ręki, a sam morał filmu „There’s No Place Like Home” zastępuje jej poranna konstatacja: „śpię po ludziach, na kanapach, bo nigdy, przenigdy nie chcę wrócić do siebie. Jak jestem u siebie, to czuję, że umieram” (s. 184).
Bohaterowie bezproduktywności
Dwie powieści ruchu bez zbędnego nadęcia, skrząc od cytatów i odniesień (od Sary Kane, przez Danila Kiša po Batmana z Pattinsonem), mówią więcej o współczesności dwudziestolatków z klasy średniej niż alarmujące, zaangażowane artykuły socjologiczne czy pokoleniowe manifesty. Pomiędzy szlagwortami z psychoterapeutycznych gabinetów i ogólnie uznanymi prawdami („zmęczenie fizyczne bez traumy pomaga mi po zmęczeniu z traumą”, s. 124) kryje się wartki prąd życia. Książki Górniaka nie da się sprowadzić do pochwały ruchu i krytyki kapitalistycznych wartości, spod znaku tekstów Toma Hodgkinsona czy Jenny Odell. To wolna od naddanych jej przez analizę i interpretację czysta energia, wyzwalająca literaturę, z tego, co dla niej najbardziej patologiczne – nudy.
Mateusz Górniak, Dwie powieści ruchu, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2023.
O autorce:
Filmoznawczyni, joginka, flâneuse. Zawodowo zajmuje się przede wszystkim literaturą. Jej główny obszar zainteresowań to: surrealizm, melancholia, sztuka, sny i punk rock.