Uwodzicielska syrena w Córkach dancingu (2015), introwertyczna Olga Hepnarová, czy zachwycona sobą Pola Negri. Michalina Olszańska ma w swoim dorobku różnorodne, niejednoznaczne role, które wymagały od niej nie tylko psychicznego, ale też cielesnego przekroczenia. Z artystką świadomą siebie i specyfiki pracy aktorskiej, Sara Nowicka rozmawia o fizycznym aspekcie jej zawodu i tym, jak bardzo można poświęcić własne ciało dla roli.
Sara Nowicka: Czym jest ciało dla aktorki?
Michalina Olszańska: Instrumentem. Tylko tyle i aż tyle.
SN: Jakie to uczucie być przez moment być fantastycznym stworem – syreną, w którą wcieliłaś się w „Córkach dancingu”? Możliwość przemiany w baśniową postać brzmi jak spełnienie marzeń z dzieciństwa.
MO: Na pewno było to spełnienie moich marzeń, bo od dzieciństwa miałam wręcz obsesję na punkcie syren. W Polsce nie robi się raczej filmów fantasy, więc to rzeczywiście była okazja jedyna w swoim rodzaju, zwłaszcza że ogony, które widzimy na ekranie, to prawdziwe, dopracowane w najmniejszym szczególe kostiumy, nie magia efektów specjalnych. Ważyły ok. 25 kg i nieraz, jak już nas w nie zapakowano, musiałyśmy wytrzymać po kilka godzin. No, to było spore wyzwanie, ale i wspaniała zabawa i wspominam to często jako jedną z lepszych przygód.
SN: Marzą Ci się równie fantastyczne role? Jakie przekroczenie własnego ciała wydaje Ci się szczególnie ciekawe?
MO: Teraz filmy fantasy i s-f robi się praktycznie w całości efektami specjalnymi, więc granie w nich trochę straciło urok. Jednak zielone rajtuzy nie stymulują wyobraźni tak, jak wielki, obślizgły ogon. Mimo to bardzo chciałabym jeszcze kiedyś zagrać podobną postać głównie dlatego, że szczerze nie znoszę kina realistycznego. Zazwyczaj staram się wybierać projekty, w których jest jakikolwiek koncept. To może być tak prosty zabieg, jak czarno-biały obraz.
SN: Opowiedz proszę o wyzwaniach związanych z pracą z nowym, odrealnionym ciałem. Oglądałam dostępny na profilu „Córek dancingu” making of z Twojej pierwszej próby z ogonem i choć wymiar komediowy nagrania jest niezaprzeczalny, to jednak musiałaś się nauczyć panować nad ciałem bez używania nóg. Trochę jak ofiara wypadku.
MO: Och, zupełnie nie tak. W ogóle bym tego nie porównała. Praca nad „usyrenieniem” była czystą przyjemnością i zabawą. Nie grałam nigdy osoby niepełnosprawnej fizycznie, ale wcielałam się niejednokrotnie w postaci z zaburzeniami psychicznymi i to jest zupełnie inny rodzaj pracy. Bolesny, wymagający ogromnej koncentracji, bo grając osobę w jakikolwiek sposób chorą, aktor musi zrozumieć i poczuć jej ograniczenia. Natomiast kreując istotę nadprzyrodzoną, robimy rzecz dokładnie odwrotną – poszerzamy swoje granice, odkrywamy nowe przestrzenie i zdolności.
SN: W wywiadach przyznajesz, że nie masz problemu z nagością, traktujesz ciało jak element przyrody, narzędzie. Czy jednak praca w zawodzie, który nieustannie wystawia Cię na ocenę – pracodawców i widzów – nie wpływa negatywnie na samoakceptację?
MO: No właśnie powiedziałabym, że jest to wręcz rodzaj terapii. Kiedy traktujemy ciało jak narzędzie pracy, przestajemy być na jego punkcie przewrażliwieni. Wiadomo, trzeba o nie dbać, ale jakieś wydumane standardy piękna przestają być tak istotne. Mówię tu oczywiście o zawodzie aktora, nie na przykład baletnicy czy modelki. Aktor każdą „wadę” może wykorzystać i zrobić z niej zaletę. „Ograć”, jak to się mówi. Poza tym ciało to tylko ciało. Gra się myślą i emocjami. Uważam, że jeżeli aktor przejmuje się swoją cielesnością, nigdy nie będzie w stanie obnażyć się emocjonalnie, bo zwyczajnie jego uwaga jest nie tam, gdzie powinna.
SN: Wyjdę na chwilę ze świata filmowego, by zapytać o sesję w „Playboyu”, która w moim odczuciu była prawdziwym przełomem. Okładka pisma, przedstawiająca tylko Twoją twarz oraz zdjęcia, na których jesteś w zaawansowanej ciąży, wywołały publiczną debatę i zapewniły świetny start nowej redaktorce miesięcznika, Annie Mierzejewskiej, która zupełnie zmieniła charakter „Playboya”. Czy z perspektywy czasu masz wrażenie, że brałaś udział w pewnego rodzaju rewolucji?
MO: (Śmiech) Chciałabym, żeby tak było, ale niestety „Playboy” kilka miesięcy później został wycofany z rynku polskiego razem z wieloma innymi czasopismami. Ania nie zdążyła zrobić tego, co chciała i na co wszyscy liczyliśmy. Uważam, że gdyby miała czas, to by to zrobiła, choć postawiła przed sobą bardzo trudne zadanie. Uszlachetnienie erotyki w świadomości Polaków to temat rzeka, nie będę go teraz rozwijać, ale żyjemy w społeczeństwie, którego naczelnym bóstwem jest hipokryzja. Z jednej strony katolicka skromność, z drugiej piosenki disco polo o wykorzystywaniu kobiet. Nie wspominając o wulgarnych pląsach półnagich dziewczyn w teledyskach do tych utworów.
Rozbite marzenia. 1918-1939 (2017, J. Peter, F. Goupil)
SN: Postaci budujesz przy pomocy wyraźnej mowy ciała. Twoje bohaterki często są dość milczące, za to wiele można wyczytać z ich ruchów: sposobu, w jaki chodzi i pali Olga Hepnarova czy wyrazistej mimiki Poli Negri. Co dla Ciebie jest najistotniejsze podczas wcielania się w rolę – zbudowanie historii postaci czy pomysł na jej wygląd i gestykulację?
MO: Jedno się z drugim łączy. Najpierw jest historia, która wpływa na ciało. Zupełnie inaczej będzie się poruszać introwertyczka z traumą z dzieciństwa, a inaczej megalomanka przekonana o swoim talencie i urodzie. 😉
SN: Zostańmy przez chwilę przy Oldze, bo ta rola wydaje mi się wyjątkowa, nie tylko na tle innych postaci, w które się wcielasz, ale w ogólnym, filmowym kontekście. Bohaterka jest niezrozumianą przez nikogo mizantropką, doprowadzającą do tragedii, w której ginie osiem osób. Jest odklejona od społeczeństwa, inna, co podkreślasz specyficznym chodem, sposobem palenia, agresywnością ruchów. Wiele osób określa tę mowę ciała jako męską, ale nie do końca się z tym zgodzę – to raczej udawanie męskości, ukrywanie się za nią. Czy Olga Hepnarova naprawdę posługiwała się tak charakterystyczną mową ciała, czy to wartość naddana przez Ciebie?
MO: Nie wiem, jak poruszała się Olga, ale na pewno ubierała się w sposób tradycyjnie uznawany za męski. I tak, masz rację, to jest rodzaj ukrywania się. Bardzo instynktowny. Zwierzęta przecież też starają się wyglądać na większe i groźniejsze. Kiedy budowałam postać Olgi, najważniejsze było dla mnie jej skrajnie delikatne, poranione wnętrze. Wydawało mi się oczywiste, że takie wnętrze trzeba chronić, obudować jak najtwardszą, kolczastą skorupą.
Ja, Olga Hepnarova (2016, reż. T. Weinreb, P. Kazda)
SN: Twoja praca jest wymagająca fizycznie. Na planie musiałaś, m.in. pływać w lodowatej rzece lub, jako wegetarianka, jeść surowe świńskie serce. Czy istnieją granice, których, cieleśnie, nie przekroczysz?
MO: Teraz? Hah, teraz to jest już niewiele rzeczy, jakie zgodzę się zrobić dla roli. Chodzi mi oczywiście o takie głupoty, narażające moje zdrowie fizyczne, bo oczywiście w psychicznej pracy nad postacią nadal jestem gotowa na bardzo wiele. Ale to jest tak naprawdę jedyne, co się liczy. Takie popowe sposobiki, jak tycie nie wiadomo ile, uważam za durne. Jeśli postać ma być otyła, to znajdzie się otyła aktorka, która zagra ją tysiąc razy lepiej ode mnie. Mam alergię na hucpę aktorską, znajomość swoich warunków jest zwyczajnym profesjonalizmem. Warunki można rzecz jasna poszerzać, ale próby przeskoczenia ich nigdy nie kończą się dobrze. Nie uważam też, że na przykład zgoda na kąpanie się w Bałtyku w styczniu robi z kogoś dobrego aktora. Raczej świadczy o frajerstwie, bo prawda jest taka, że produkcja powinna ustawić zdjęcia tego typu na cieplejszy miesiąc. Niestety u nas nadal młodzi aktorzy nie mają tej świadomości. Mówi się dużo o me too na planie, ale o wiele większe nadużycia mają miejsce właśnie w kwestii warunków, w jakich pracujemy. Etap „wszystko dla roli” mam już za sobą i to jest w tym zawodzie proces naturalny. Teraz mogę dla postaci już tylko rozwalić się psychicznie, ale bielizna termiczna musi być. 😉
O autorce:
Filmoznawczyni, joginka, flâneuse. Zawodowo zajmuje się przede wszystkim literaturą. Jej główny obszar zainteresowań to: surrealizm, melancholia, sztuka, sny i punk rock.