Nicią przewodnią filmu dokumentalnego Kobiety za kamerą (2018) jest kino drogi. W czternastogodzinnym dziele Mark Cousins odkrywa dziedzictwo reżyserek kina, snując opowieść o filmach z różnych okresów i kinematografii całego świata. Realizacja przypomina podróż po nieznanych miejscach i egzotycznych zakątkach. Towarzyszy jej jednak coś na kształt monotonnego tętentu pociągu albo usypiającego odgłosu silnika samochodowego.
Widzowie znający poprzednie dokonania reżysera (czołowego specjalisty od dokumentów o kinie) wiedzą, że poetyka jego twórczości jest niespieszna, skupiona na szczególe, wypełniona jednostajną narracją z offu. O ile jednak The Story of Film – Odyseja filmowa (2011) pomimo długiego metrażu płynęła lekko (co było nie tylko zasługą naturalnie rozwijającej się narracji historycznej, ale też starannie dobieranych wywiadów z ludźmi kina), o tyle monumentalne dzieło podsumowujące dorobek filmowczyń staje się wymagającą przeprawą.
Kobiety za kamerą częściowo padły ofiarą obranej przez reżysera konwencji. W czterdziestu rozdziałach opisuje zawzięcie język i tematykę kina, co skutkuje formą tyleż klarowną, co nużącą. Tym razem nie wysłuchamy wypowiedzi reżyserek, a materiały dograne na potrzeby dokumentu będą skąpe. Film prowadzony jest w strukturze: rozdział, pięć-sześć scen, kolejny rozdział i kolejnych kilka scen. Fragmentom filmów towarzyszy komentarz lektorek. W polskiej wersji słyszymy Renatę Dobrowolską-Kryczek, jednakże nawet w tłumaczeniu czytanym kobiecym głosem, rozpoznamy charakterystyczny rytm i manierę Cousinsa. Twórca w prosty sposób nazywa elementy w kadrze, charakteryzuje ruchy kamery i określa zwięźle wątki fabularne, a pomiędzy skromnym opisem tworzy – niby mimochodem – niezwykłe analogie. Elegancki język sąsiaduje z wielkimi ambicjami w doborze materiału badawczego.
Reżyser tworzy swoją własną listę klasyków, złożoną z zapomnianych, niedocenionych i zagubionych dzieł. Pod tym względem Kobiety za kamerą nie zawodzą. Odkrywamy nazwiska i tytuły, o jakich trudno byłoby się dowiedzieć nawet na snobistycznych forach poświęconych wyławianiu głęboko zanurzonych pereł kina. Wśród niszowych realizacji pojawiają się na przykład półamatorskie krótkometrażowe animacje, melodramaty ze Sri Lanki i Związku Radzieckiego, filmy awangardowe i telewizyjne nowele. Stosunkowo rzadko za to oglądamy dzieła hollywoodzkie, produkcje głównego nurtu i wyraziste kino gatunkowe. Gdy przychodzi czas na rozdział poświęcony horrorowi, można odnieść wrażenie, że Cousins niemalże sabotuje gatunek, bo wybiera reprezentację okrucieństw „prawdziwego życia”, a nie paranormalne manifestacje czy rozrywkowe sceny gore. Nie powinniśmy być jednak zaskoczeni. Widzowie, którzy oglądali Opowieść o dzieciach i filmie (2013) wiedzą, że nawet w przypadku przedstawienia filmowej niedorosłości autor częściej wybiera „poważne” realizacje, a nie popkulturową barwność.
Proporcja, w której dominują filmy niekomercyjne z jednej strony jest odzwierciedleniem zainteresowań badawczych reżysera Kobiet za kamerą. Z drugiej natomiast rodzi pytania o to, czy przestrzeń kina popularnego jest gościnna dla filmowczyń. Zbliżonym zjawiskiem jest zagadnienie kinematografii narodowych, promujących działalność kobiet. Nietrudno dostrzec, że obok artystycznych filmów z Francji albo amerykańskiego indie, stale powracają produkcje z Chin, Związku Radzieckiego, Czechosłowacji, Węgier. Choć filmoznawca nie podnosi wprost tej kwestii, jasne jest, że wyraźna obecność kobiet w kinematografiach niezachodnich ukazuje te modele produkcji jako bardziej progresywne i otwarte niż przemysł hollywoodzki. Tak czy inaczej, wniosków o charakterze ogólnym musimy poszukiwać na własną rękę – strategia Cousinsa wyklucza bowiem żelazne diagnozy i mocne konkluzje. W finale ostatniego odcinka dowiadujemy się jednak, co łączy sceny zaprezentowane podczas kilkunastogodzinnej „drogi”. Podsumowanie jest ujmująco proste – w filmach tworzonych przez kobiety często pojawiają się kobiece bohaterki.
Kobiety za kamerą prowadzone są mozolną, lecz wartą widzowskiego wysiłku trasą. Serial najlepiej jest oglądać z notatnikiem w dłoni, by zapisywać na bieżąco nowo poznane, intrygujące tytuły. Dzieło ujmuje rozmachem, ale zawodzi na płaszczyźnie atrakcyjności odbiorczej. Mówiąc inaczej, tym razem Cousins ma słabe „flow”. Mimo wszystko dla bogatego w treści wykładu opłaca się powalczyć z sennością.
Kobiety za kamerą (2018), reż. Mark Cousins
O autorce:
Filmoznawczyni, kinofilka, adiunktka na Wydziale Humanistycznym UŚ. Autorka publikacji na temat filmu młodzieżowego i narracji inicjacyjnych w kinie m.in. książki „Wiosenna bujność traw. Obrazy przyrody w filmach o dorastaniu”. Chciałaby, aby jej życie przypominało radziecki melodramat.