Kamera jest wścibska. Podgląda, śledzi, szuka sensacji. Odkrywa lęki i wypierane fantazje. Dotyczy to szczególnie horroru, gatunku, którego koronnym zadaniem jest przerażać. Co zobaczymy, gdy za kamerą stanie kobieta? Jakie strachy zapragnie sfilmować? O czym wstydliwym, bolesnym lub paskudnym chce opowiedzieć swojej widowni? Zestawienie współczesnych horrorów nakręconych przez kobiety zawęziłyśmy do ostatniej dekady. Do rankingu trafiły zarówno spojrzenia za horyzont, odważnie igrające z konwencjami gatunkowymi, jaki realizacje intymne, dogłębnie feministyczne, dowodzące, że horror jest w sposób szczególny bliski kobietom. Kryje się w ich ciałach. (DJS)
10. Chirurgiczna precyzja – American Mary (2012), reż. Jen Soska, Sylvia Soska
Mary to utalentowana studentka medycyny z dużymi kłopotami finansowymi. Marząc o karierze chirurżki, zmuszona jest ćwiczyć umiejętności na truchle indyka. Moment, gdy kamera sunie przez „naprawiane” ręką dziewczyny ciało ptaka, zapowiada próby, jakie będzie musiała podjąć, aby utrzymać się na powierzchni. Przygody domorosłej lekarki, która szybko wsiąka w podziemny świat amatorów chirurgii plastycznej, kształtowane są przez wydzieliny, kawałki mięcha, fakturę ciała. Istotne są także pragnienia pacjentów, wśród których bryluje fanka Betty Boop. Siostry Soska piętrzą dziwności (dzięki realistycznym scenom operacji i tortur), równocześnie nie tracąc serca dla bohaterek. Reżyserki są raczej obserwatorkami, a nie krytyczkami. Dzięki temu stale lawirują na granicy body horroru, w który chciałoby się wpisać nacechowaną mocną fizycznością American Mary. Historia penetruje dyskomfort, wpędza bohaterów w pułapkę cielesności. (MP)
9. Prawdziwie straszny PMS – Wideodziennik zagubionej dziewczyny (2012), reż. Lindsay Denniberg
Film Denniberg to kinofilski festyn przyjemności. Zapowiada to już niesamowita czołówka, w której kadry z Dziennika zagubionej dziewczyny (1929, G. W. Pabst) przeplatają się z fragmentami pornosów i wizualnymi eksperymentami. Louise (dziedzicząca imię po Brooks) jest sukkubem, jedną z sióstr upiornej Lilith, która cierpi na nieustający PMS i raz w miesiącu musi uprawiać seks, by nie wykrwawić się na śmierć. Życia wiecznego nie zapewniają jej jednak regularne stosunki, a zabijanie kolejnych partnerów. Kobieta-modliszka wybiera więc na swoich kochanków mężczyzn, których zlikwidowanie przysłuży się społeczeństwu. Mimo niesprzyjających warunków Louise jest fajną dziewczyną – pracuje w wypożyczalni wideo, kocha horrory i kino nieme, dobrze się ubiera. Kiedy pewnego dnia na jej drodze pojawia się Charlie, mieszkający na cmentarzu wielbiciel filmów George’a A. Romero, kobieta dostrzega w nim reinkarnację swojej pierwszej miłości. Dylemat jest poważny – spełnienie namiętności oznacza śmierć ukochanego. Menstruacyjny horror, oprócz poczucia humoru i odjechanej fabuły, oferuje psychodeliczną ścieżkę dźwiękową i niesamowitą scenografię, efekt przeżucia niemieckiego ekspresjonizmu przez najtisową estetykę wideo. (SN)
8. Kim ty, do cholery, jesteś? – Miesiąc miodowy (2014), reż. Leigh Janiak
Konwencje gatunkowe Miesiąca miodowego przekładają się na emocjonalny cykl trwania związków romantycznych. Leigh Janiak zaczyna od uroczej, niemal irytującej tonacji, jaką możemy kojarzyć z lifestylowymi programami na kanałach telewizyjnych kierowanych do kobiet. Słodycz miesiąca miodowego podkreślają cukrowe elementy: cynamonowa bułeczka na przyjęciu weselnym, naleśniki na pierwsze śniadanie po upojnej nocy i standardowe czułe słówka („moja pszczółka”). Później wszystko się pieprzy i komedia romantyczna ustępuje kinu grozy. On mówi nieodpowiednie słowa, ona znika gdzieś na noc, zbyt serdecznie wita się z byłym, gada do siebie, robi dziwne miny podczas jedzenia, a na dodatek jeszcze krwawi. Pytanie „gdzie jest moja żona?” pozostaje bez odpowiedzi. Prawdziwy horror to odkrycie, że osoba, z którą dzielisz łóżko, dowcipy i wspomnienia, tak naprawdę jest zupełnie obcym człowiekiem. (KK)
7. Od wegetarianki do kanibalki – Mięso (2016), reż. Julia Ducournau
„Nie obchodzi mnie 69, chcę tylko 666” – można usłyszeć w tekście Plus Putes que toutes les Putes ORTIES, utworu zdobiącego ścieżkę dźwiękową Mięsa. Film Ducournau jest dokładnie taki, jak wspomniana piosenka – bardzo dosłowny, agresywny, nieco wulgarny, ale też zdystansowany, zabawny i pomysłowy. Historia młodej wegetarianki, która odkrywa, że jest kanibalką, więcej mówi o fizjologicznym syfie dojrzewania niż większość nie-horrorowych filmów coming of age. Elementy body horroru, kocenie studentów rodem z Carrie (1976, B. De Palma), ciekawe rozegranie siostrzanej relacji i bardzo czarny humor sprawiły, że produkcja stała się jedną z najchętniej omawianych premier 2016 roku. Opinie na temat Mięsa były radykalne, głosy podzieliły się równo między zachwytem nad oryginalnością obrazu, a krytyką jego wtórności. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że prawda leży gdzieś pośrodku. To, co sprawia, że film kilka lat po premierze nadal tchnie świeżością, jest jego rozrywkowy charakter i ultrakobieca energia. (SN)
6. Byłam nastoletnią syreną – Blue My Mind (2017), reż. Lisa Brühlmann
Podgatunek horroru inicjacyjnego z nastoletnimi monstrami jest wynalazkiem amerykańskiego kina niezależnego lat pięćdziesiątych. W latach osiemdziesiątych objawił się w hollywoodzkim mainstreamie we wcieleniu komediowym, a współcześnie bywa wykorzystywany przez europejskie kino grozy. O ile postać wilkołaka z reguły jest zarezerwowana dla testosteronowych opowieści o dojrzewających chłopakach, o tyle w dziewczęcej wersji podgatunku mamy do czynienia z wiedźmami lub syrenami. Motyw przeobrażania się w kobietę z rybim ogonem umiejętnie przedstawiła szwajcarska twórczyni Lisa Brühlmann. Blue My Mind ujawnia zestaw lęków i niepewności, jakie mogą nawiedzać nastoletnie dziewczęta. Gdy ciało Mii zaczyna odbiegać od kanonu, pojawia się prawdziwy horror. Sine, łuskowate nogi nie pozwalają na ubieranie mini spódniczek. Zwiększa się też apetyt na seks, a jedynym ukojeniem dla syreny jest pławienie się w wilgoci. W takich momentach naprawdę można poczuć się jak potwór. Szwajcarski horror inicjacyjny przynosi pokrzepianie widzkom, które też niegdyś przechodziły transformację w syrenę. (KK)
5. Zaśpiewaj mi swoją piosenkę – The Nightingale (2018), reż. Jennifer Kent
Życie nie rozpieszcza Clare. Wyrwana z ojczyzny i zesłana na drugi koniec świata stale musi oglądać się za siebie. Gdy spotyka na swojej drodze bezwzględnego angielskiego oficera traci wszystko. Cierpiąca z powodu gwałtu i straty najbliższych, wyrusza, w towarzystwie młodego Aborygena, w głąb tasmańskiego buszu, by zemścić się na swoim oprawcy. Jennifer Kent po raz kolejny opowiada o trudnych doświadczeniach kobiet, tym razem rozprawiając się też z niechlubną historią swojej ojczyzny. Miejsce akcji jest nieprzypadkowe. To właśnie na Tasmanii w czasach brytyjskiego kolonializmu powstał obóz karny – miejsce kaźni wielu kobiet. Symbolem ich historii staje się przemiana Clare – od zahukanego słowika po kobietę przemawiającą pewnym siebie głosem. Reżyserka korzystając z motywów kina rape’n’revenge tka zaskakująco liryczną opowieść. Brutalność nie przesłania opowieści. Kamera wychwytuje przede wszystkim emancypację bohaterki, której siła rozpiera ekran skuteczniej niż toksyczna męskość. (MP)
4. Intruz na imprezie – Head Count (2018), reż. Elle Callahan
Błyskotliwy debiut, zainspirowany Coś za mną chodzi (2014), oparty na nieco przekręconej wersji pomysłu, który tak dobrze sprawdził się w filmie Davida Roberta Mitchella. U Callahan bohaterem jest chłopak, który „na doczepkę” dołącza do napotkanej paczki przyjaciół. Czuje się w niej jak natręt, piąte koło u wozu, tak też jest traktowany przez towarzystwo. Drobiazgowy w obserwacjach film doskonale oddaje dynamikę grupy, w której naturalna niezręczność i niepewność przybysza, zderzona z zamkniętą zbiorowością, skleja się z poczuciem zagrożenia płynącym ze strony nadprzyrodzonej siły. Potworem na tej imprezie jest tajemnicza energia, która objawia się znienacka, pod postacią milczących sobowtórów kolejnych jej uczestników. Imitacje wtapiają się w tłum i podszywają pod to, co pozornie znajome, podbijają niepokój i tajemnicę. Rozległość krajobrazu straszy. Head Count angażuje (i przekonuje) również dzięki rozpoznaniu znajomej sytuacji – każdy z nas czuł się kiedyś obco na imprezie. (DJS)
3. Pstrągiem po twarzy – Dzieci umarłych (2019), reż. Kelly Copper, Pavol Liska
Małżeństwo dotychczas związane z teatrem, debiutuje produkcją wgryzającą się w austriackie lęki i traumy. Nakręcony przez nich na taśmie Super 8 film niemy jest przesłonięty mgławicą ziarna i naładowany oldskulowym dreszczykiem grozy – tym mocniejszym, bo odwołującym się do realnych wydarzeń. Od narastającego nonsensowego humoru można się odbić (ten działa lepiej na festiwalowym ekranie niż przy powtórnym seansie), ale jeszcze łatwiej zakochać. W pochodzie nieumarłych Mozart kroczy za Hitlerem, a w tyle wlecze się sznureczek zombie z naleśnikami na twarzy; później cała gromada złączy się w tańcu. Wisielce szczerzą do siebie zębiska, a b-klasowa charakteryzacja nadaje całości bezpretensjonalnego uroku. Pomiędzy światem żywych i martwych błąka się Karin, kobieta ścigana przez swojego kochającego sobowtóra i gnębiona toksyczną relacją z matką. Ostatecznie nadgniłe towarzystwo zgromadzi się w zajeździe na hucznej imprezie, z tych lepiących się od rozlanego piwa, tłustych sznycli i sałatki majonezowej. Jak na większości takich wieczorków bywa, skończy się przepychankami i tańcem na stole, a gości rozgoni przepowiedziane przez syryjskich poetów stado różowych flamingów. (KG)
2. Horror florystyczny – Kwiat szczęścia (2019), reż. Jessica Hausner
Hausner straszy dyskretnie. Jej hybryda, zamiast polegać na gatunkowych chwytach, raczej smyra uczuciem niepokoju; niepewnością, która kwitnie w obliczu ulotnych momentów, kiedy coś znanego okazuje się niezrozumiałe i obce. Little Joe, nowa odmiana kwiatu, ma być korporacyjną odpowiedzią na łatwość osiągania satysfakcji – komercyjnie wyprodukowanym pozorem relacji, któremu wróży się wielki sukces. Niezwykły szczep w zamian za wysiłek włożony w opiekę odwzajemnia się uszczęśliwiającym zapachem. Genetyczka Alice traktuje go jak własne dziecko. Długo zbywa niepokojące doniesienia na temat buntującej się przyrody. Kwiat szczęścia nurkuje w sam środek kryzysu napędzanej lekami psychiatrii. To film rozpięty między ascetycznością a zmysłowością, wyrażony designem tytułowej rośliny – minimalistycznej i precyzyjnie zaprojektowanej. Jego harmonijnie wygiętą łodygę wieńczy puszysta, czerwona główka, a rozchylające się pod wpływem głosu płatki wydają chłodny, ciamkająco-chrzęszczący dźwięk. (KG)
1. Pokuta za grzechy – Amulet (2020), reż. Romola Garai
Ambitny debiut reżyserski popularnej brytyjskiej aktorki Romoli Garai wyraźnie nawiązuje do Hellraisera (1987, C. Barker), choć na pierwszy rzut oka niełatwo to wychwycić. Historia z tajemnicą początkowo zdaje się kierować swoje empatyczne oko na byłego, straumatyzowanego żołnierza, który przybywa do Londynu i dzięki pozornej życzliwości zakonnicy znajduje schronienie w zrujnowanym domu. Rezydencję zamieszkuje młoda kobieta wraz z matką (zamkniętą na strychu, wymagającą wyczerpującej opieki i spotworniałą). Mroczne, lepkie i nieprzyjazne domostwo okazuje się pułapką, lecz nie w najprostszym, „mechanicznym” rozumieniu. Chodzi bardziej o fizyczne przyciąganie. Fabuła jest w jakiś sposób chytra, jej intencje schowane. Rozwiązanie się przedłuża, gra rolami płci i wzajemnymi spojrzeniami bohatera i bohaterki, rozmywa zagadkę. Gdy Garai wreszcie podnosi zasłonę, a perspektywa przesuwa się z męskiego na kobiece, wszystko staje się jasne. Rozbrzmiewają fanfary, odsłania się doskonały feministyczny horror. (DJS)
NUMER 3: Sklepik z horrorami | 10/2020 |