W drugim sezonie Matek, żon i kochanek jest scena, w której aspirujący biznesmen Cezary spotyka się w interesach z kombinatorem i byłym tenisistą Rafalikiem. Ten drugi niedawno wrócił z zagranicy i pyta kolegi, jak obecnie żyje się w Polsce. Cezary nie kryje zadowolenia: „Żyje się coraz normalniej. Najważniejsze, że są perspektywy”.
Telewizyjny hit drugiej połowy lat 90. był emitowany przez TVP w najlepszym czasie antenowym (niedziela, godzina 20.00), a oglądała go niemal „cała Polska”. W archiwalnym egzemplarzu „Przekroju” (18/1996) można przeczytać, że serial Juliusza Machulskiego gromadził przed telewizorami prawie „sześćdziesięcioprocentową widownię”. Dodajmy, widownię podekscytowaną, bo, jak zapewniali autorzy artykułu, „w poniedziałkowe przedpołudnie w autobusach i sklepach” dało się usłyszeć ożywione rozmowy na temat „losów czterech pań po trzydziestce, które niegdyś skończyły szkołę pielęgniarską”[1]. Powrót po latach do Matek… budzi rozmaite odczucia. Obok nostalgii pojawi się konsternacja, rozbawienie i nuda zmieszają się z ukłuciem żenady. Niezborność artystyczna serialu nie zamaże jednak przekonania, że ten telewizyjny relikt jest w jakiś sposób cenny. Jako barwny kalejdoskop lat 90., dosadny przegląd marzeń, aspiracji i wizerunków przedstawicieli ówczesnej klasy średniej, ma wartość nie tylko nostalgiczną, ale kulturową. Jego twórcy, wspierający dość optymistyczną narrację o zmieniającej się Polsce, chętnie poruszali temat wspomnianych przez Cezarego „perspektyw”. Z jednej strony dawali upust wolnorynkowym fantazjom, z drugiej popularyzowali przekonanie, że uczciwość (zarówno biznesowa, jak i ta wobec siebie) jest wartością najbardziej premiowaną.
Kupuję, więc jestem
Nie będzie przesadą uznać, że duża część życia bohaterek kręci się wokół przedmiotów. Wyjściowa intryga zaczyna się w sklepie z lampami, gdzie Dorota (Gabriela Kownacka) wpada na byłego partnera Wiktorii (Anna Romantowska) i celowo podmienia jego reklamówkę z zakupami na swoją. Z perspektywy retoryki kapitalizmu nie jest istotne, w jakim celu to robi. Ważne, że do kluczowego spotkania dochodzi przy eleganckiej ladzie sklepowej. Towary mają w serialu ogromne znaczenie, są fetyszyzowane. Wiążą się z emocjami i spełniają rolę symbolu (jak piękna filiżanka, którą Wiktoria daje Jerzemu, a z powodu której awanturuje się jej świeżo upieczony mąż; jak drogie okulary, które Dorota kupuje córce, zanim poinformuje ją o bankructwie i konieczności zmiany stylu życia), są istotne fabularnie (wspomniane lampy początkują szereg wydarzeń; nabyte przez Dorotę męskie koszule demaskują jej zdradę), przede wszystkim jednak stanowią nieodzowny element kształtującej się tożsamości dorobkiewiczów.
Celem triumfalnego gromadzenia przedmiotów jest, z jednej strony, zakomunikowanie otoczeniu swojego statusu majątkowego, z drugiej – zdefiniowanie samych siebie jako reprezentantów postępu. W tego rodzaju obnoszeniu się pieniędzmi przoduje zwłaszcza Dorota, charakterna kobieta interesu, która „ma gest” i chętnie sprawia przyjaciółkom drogie prezenty: z okazji parapetówki będzie to markowe żelazko, na urodziny opiekacz stylizowany na lata 60.
Ten konsumencki zachwyt możemy interpretować dwojako: to zarówno pokłosie zapisanego w zbiorowej pamięci „obrazu pustych półek z czasów PRL-u”[2], jak i wyraz podniecenia samych twórców, którzy we wzbogaconej o kolorowe witryny Polsce dostrzegli możliwość realizacji marzenia o luksusie. Tenże luksus zapewniają nie tylko dobra użytkowe, ale przede wszystkim pełne żołądki. Matki… to serial, który konsekwentnie kieruje uwagę na jadłospisy. Posiłki i smakołyki, prócz tego, że pojawiają się jako obowiązkowy element towarzyskich spotkań, są również sprawdzonym lekarstwem na smutki. Wzorcowa dla serialu jest scena, w której ktoś komuś oferuje poczęstunek w ramach pocieszania. Gdy Dorota zmaga się z problemami małżeńskimi, Hanka przyrządza jej kanapkę. „Zrobić ci omleta?” – pyta ojciec strapionej córki. „Mam pomidorową. Przygrzać ci?” – przyjaciółka oferuje wsparcie przyjaciółce. W trudnych sytuacjach, po odbyciu „poważnej rozmowy”, lub jako integralny element rodzinnej egzystencji, zostają wspomniane: pierogi ruskie, tatar, bułeczki z pomidorem i ogórkiem, gołąbki, sałatka jarzynowa, sernik, kanapka z pieczonym schabem, włoszczyzna na zupę, naleśniki. Gdy rodzice przyrządzają domowe posiłki, dzieciaki fantazjują o McDonaldzie. Jest jeszcze alkohol – rzadziej „ordynarna” wódka (tą piją najczęściej szemrani biznesmeni i politycy), częściej koniak lub wino marki Sophia, świadczące o elegancji konsumujących.
Jednak ze wszystkich artykułów spożywczych najbardziej uprzywilejowaną, królewską pozycję zajmuje kiełbasa. Gdy płonie fabryka Doroty i Michała, oskarżany o spowodowanie tego nieszczęścia gangster ratuje sytuację: „usiądźmy, mam w bagażniku dobrą kiełbasę!”. Hanka, dyskutując z partnerem w kuchni, ni stąd, ni zowąd wyciąga z lodówki kabanosa i nonszalancko podgryza go podczas rozmowy. Przepełniony dumą policjant przynosi na komisariat Toruńską, Śląską z kolei oferuje Dorocie i jej mężowi ojciec, zaraz po tym, gdy zgodzi się im pomóc wykaraskać z finansowych tarapatów. Wyrób mięsny “wjeżdża” na stół w atmosferze świętowania. Szlachetne, połyskujące pęto czeka na konsumpcję na desce do krojenia, w towarzystwie obowiązkowych dodatków, ketchupu, musztardy lub chrzanu, a także białego pieczywa. Zaprezentowany w serialu bogaty pejzaż kulinarny dowodzi, że wspomnienie pustej lodówki jeszcze się w społeczeństwie nie zatarło.
Jak z żurnala
Nie mniejszą rolę niż jedzenie odgrywają w Matkach… ubrania. Jak pisze Magda Szcześniak w Normach widzialności, „strukturalnym elementem procesu wykształcania się klasy średniej na początku lat 90. jest kategoria <<wizerunku>> oraz <<wyglądu>>”[3]. Wystarczy rzut oka na stroje bohaterek, by celnie przyporządkować im konkretne cechy.
Jako buisness woman świetnie nosi się Dorota. Jasne, dopasowane jeansy i kaszmirowe swetry kierują uwagę na jej gibką sylwetkę i świadczą o wysubtelnionym guście, podobnie jak zakładane do miniówek obszerne, satynowe tuniki. Sernik Dorota przyrządza jak diwa, w sandałkach na obcasach i z odsłoniętymi nogami. Inaczej jest w przypadku Wandy (Małgorzata Potocka). Jako zmęczona pracownica służby zdrowia i matka trzech chłopców, charakteryzuje się przezroczystym wizerunkiem – w szafie trzyma bure spódnice do kolan, ciemne golfy i kanciaste żakiety. Włosy czesze w kok typowy dla wyobrażenia o spokojnych, nie zawsze szczęśliwych paniach w okolicach 40-stki. Romantyczny styl reprezentuje z kolei najstarsza z paczki, Wiktoria (Anna Romantowska), zakutana w długie swetry i spódnice. Szczupła jak latarnia, koścista, z puchatą fryzurą i imponująco wystającymi policzkami, przypomina trochę postrzeloną ciotkę, trochę zjawę z innej epoki. Nietrudno zgadnąć, że pracuje w kulturze, a mieszka na prowincji. Najbardziej efektownie wygląda pochodząca z inteligenckiej, dobrze sytuowanej rodziny Hanka (Elżbieta Zającówna). Skórzana ramoneska, skandaliczne miniówki, wyrazista biżuteria budują image kobiety nowoczesnej i wolnej duchem. Dentystka ma talię jak osa, uprawia jogging, jeździ na motorze, spotyka się z dużo młodszym chłopakiem.
Dobór kostiumów bohaterek jest zatem staranny i, co ciekawe, subtelnie ewoluuje z sezonu na sezon. Można to zauważyć, przyglądając się zwłaszcza Hance. W pierwszej serii (1995) jest strój jest charakterny, ale też nieco groteskowy, bardziej przypomina przebranie niż naturalny styl. W drugim sezonie (1998) bohaterka nosi się jeszcze odważniej, ale tym razem bez nadmiaru i nietrafionych udziwnień, wszystko do siebie pasuje; jakby wreszcie odrobiła lekcję z Zachodu.
A czy odrobili ją mężczyźni? W porównaniu do bohaterek ojcowie, mężowie i kochankowie wypadają absurdalnie jednostajnie. Modowym hitem wydają się obszerne garnitury, workowate swetry i materiałowe, falujące na wietrze spodnie. W paradzie tekstyliów zwracać uwagę może wojskowa kurtka Pawła i golfy Jerzego, ale to mało. Przedsiębiorcy, politycy i taksówkarze jakoś nie różnią się od mafiosów i oszustów. Nic dziwnego, skoro symbolem prestiżu, do którego pretendują niemal wszyscy przedstawiciele płci męskiej, jest marynarka. „Sprawisz mi przyjemność, kiedy przestaniesz nosić swetry, a zaczniesz nosić marynarki” – mówi do Pawła Teresa, jego kochanka, kokietując go, emocjonalnie szantażując – „Mężczyźni powinni nosić marynarki”. Tak czy siak odpowiednio dobrany strój dystansuje bohaterów do socjalizmu, przykrywa ich zmęczone burzliwymi zmianami polskie ciała, urastając do rangi właściwości wyróżniającej obrotnych kapitalistów.
Business is business
Znamienną dla lat 90. nadzieję klasy średniej na komfortowe życie odnajdujemy w dążeniach Pawła i Doroty. Małżeństwo posiada niewielką fabrykę kremów i rozgląda się za kolejnymi inwestycjami. „Trzeba się uniezależnić od tego, że raz idzie, raz nie idzie. Trzeba wejść w jakiś interes, który przynosi ci dochody nawet wtedy, kiedy jesteś chory. Kiedy śpisz” – artykułuje swoje marzenie Paweł. Po wizycie z córką w kinie (nieprzypadkowo oglądali Forresta Gumpa) wpada na pomysł włożenia całego kapitału w rozwijającą się prężnie sieć pizzerii. Niestety interes okazuje się niewypałem. Żyjąca do tej pory w dostatkach rodzina spada z drabiny społecznej o kilka stopni. W obliczu kryzysu i za sprawą wspólnego ratowania sytuacji, ich związek odradza się, choć w czasach dobrobytu wydawał się o krok od rozpadu.
Podobnych historii – inwestowania lub szukania inwestorów, „robienia biznesów”, kombinowania, ale też naciągania – znajdziemy w Matkach… więcej niż kilka. Serial wpisuje się tym samym w trend obecny w ówczesnym kinie. „Zarówno te krytyczne wobec przemian, jak i entuzjastycznie do nich nastawione obrazy, a także te, których celem było jedynie pokazanie ciekawych historii z transformacją w tle (dominujący nurt polskiego kina lat 90.), tłumaczyły świat przede wszystkim w perspektywie przemian gospodarczych”[4] – czytamy w Normach widzialności [5]. Narracja prowadzona przez Machulskiego to wyrazista próba wypośrodkowania nastrojów rozpiętych między rozczarowaniem kapitalizmem, a odrodzeniem się wiary w jego możliwości (reżyser robił podobną rzecz również w Kilerze [6]). Nieuczciwi biznesmeni i wszelkiej maści kombinatorzy są więc w Matkach… obecni, ale mało efektywni, często wzbudzają politowanie. To bohaterowie komediowi lub negatywni, upchnięci na drugim planie.
Pierwsze skrzypce grają bohaterki (w tytułowej piosence zwane uroczo „chuligankami”), których fascynacja nowym krajobrazem gospodarczym, choć silna, nie jest bezrefleksyjna. Serial eksponuje materialne lęki kobiet, które pracują ponad normę (jak pielęgniarka Wanda), tracą pracę w wyniku prywatyzacji (jak zajmująca się kulturą Wiktoria), mierzą się z bankructwem (jak inwestorka Dorota) lub mogą paść ofiarą oszusta (jak dentystka Hanka). Rozmowa o tym, co ile kosztuje i dlaczego tak dużo, wraca w kolejnych odcinkach, ale już wymowa finałowych epizodów jest optymistyczna. Wiktoria, która nie pragnie tylko „posiadać”, ale również „być” z przekąsem komentuje tyleż przedsiębiorcze, co naiwne aspiracje swojego męża (za którego wyszła, skądinąd, z potrzeby stabilizacji, materialnej i uczuciowej), odmawia podjęcia pracy jako sekretarka w hurtowni odzieży luksusowej z powodu wątpliwej moralności potencjalnego szefa, z czasem znajduje spełnienie w twórczej pracy w telewizji. Bohaterka nie wstydzi się swojej niezamożnej przeszłości, a na dawne, odrapane mieszkanie spogląda z sentymentem. Po okresie stagnacji w nieudanym małżeństwie emancypuje się i przeprowadza do stolicy. To w jej postawie i awansie społecznym – w godzeniu się z miejscem, z którego pochodzi, realizowaniu ambicji i otwieraniu na nowe, a także w kultywowaniu więzi społecznych i odnajdywaniu szczęścia w miłości – twórcy dostrzegają optymalny, ale też wyidealizowany, zaczerpnięty z romantycznych komedii sposób na zakotwiczenie się w postkomunistycznej Polsce.
Polski wstyd
„Jako reżyser wolałbym być Amerykaninem”[6] – mówił Juliusz Machulski w jednym z wywiadów. W innym przyznał, że zawsze postrzegał Stany Zjednoczone jako jedyny kraj, gdzie „potrafią robić filmy” – po czym dodał refleksyjnie – „Choćbym nie wiem jak od tego uciekał, zawsze będę polskim reżyserem”[7]. W jego zwierzeniach daje się dostrzec jakiś okruch wstydu czy zazdrości, na pewno świadectwo zapatrzenia w Zachód. Dość powiedzieć, że w całej twórczości autora Seksmisji znajdziemy mnóstwo nawiązań do kinematografii amerykańskiej, z którymi zresztą on sam nigdy się nie krył. Matki… potwierdzają osobistą obsesję. W scenie ślubu Wiktorii wbrew rozsądkowi, pobrzmiewają echa Absolwenta (1967) Mike’a Nicholsa, w „więziennym” patetycznym finale pierwszego sezonu można dostrzec inspiracje Amerykańskim żigolakiem (1980) Paula Schradera (lub Kieszonkowcem [1959] Roberta Bressona, na którym wzorował się Schrader). Nawet jeśli nie rozczytuję trafnie tych tropów, nie mam wątpliwości, że są one w jakimś stopniu podpatrzone, dalekie od swojskich wzorców. Ślady amerykańskich narracji ujawniają się w serialu często, najsilniej chyba w wątkach gangsterskich.
Taka zabawa w hollywoodzkie kino czasem bywa całkiem udana i pracuje na satyryczny wymiar opowieści, innym razem okazuje się kompletnie chybiona, wychodzi przaśnie i niezamierzenie śmiesznie. W każdym wariancie ma jednak swój urok. Bohaterki i bohaterowie, absolutnie nie hollywoodzcy i nie „zliftingowani”, wydają się w tym „aspiracyjnym” kontekście jeszcze bardziej bliscy, szczerze odsłonięci w swoich nadziejach na lepsze życie. Szare twarze, zwyczajne łysinki, ciała normalne i codzienne, to teren bezpieczny dla widza, nie wzbudzający popłochu.
Warto jednak zauważyć, że sam akt kopiowania Zachodu, by stworzyć kolorową wizję postkomunistycznej Polski, przypomina popularną w latach 90. praktykę – produkowanie podróbek markowych produktów. Problem w tym, że noszenie podrobionych Adidasów raczej nie kojarzy się z doświadczaniem nowoczesności, które Machulski wyraźnie próbował zaakcentować. Nic więc dziwnego, że obecnie oglądanie Matek… choć w jakiś sposób nostalgiczne i rozkosznie „grzeszne”, okazuje się również wstydliwą praktyką. Wstydzimy się za bohaterów, którzy na ślepo i zawzięcie próbują ugrać coś dla siebie, krzywimy się na siermiężny dowcip, sensacyjne rozwiązania fabularne i obyczajowe nadużycia, punktujemy narodowe kompleksy. Wstyd najbardziej dotkliwy staje się jednak wtedy, gdy zdajemy sobie sprawę, że ta niedoskonała, zamknięta w dwóch sezonach i mało subtelna fantazja o kapitale, kiełbasie i perspektywach, o nowej klasie średniej, do dziś nawiedza nas niczym duch, niebezpiecznie oswojona i daleka od przepracowania.
Matki, żony i kochanki (1995-1998), twórca Juliusz Machulski
[1] Matki, żony i kochanki, https://przekroj.pl/en/archive/issues/2654/8, dostęp 30.11.2020.
[2] Magda Szcześniak, Normy widzialności. Tożsamość w czasach transformacji, wyd. Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2016, s. 65.
[3] Tamże, s. 38.
[4] Tamże, s. 75.
[5] Kontynuację tej refleksji znajdziemy w filmoznawczej książce Rockefellerowie i Marks nad Warszawą. Polskie filmy fabularne wobec transformacji gospodarczej Michała Piepiórki, której autor zajmuje się m.in. procesem mitologizacji i demitologizacji wolnego rynku w Polsce.
[6] Michał Piepiórka, Próba przepracowania traumy, czyli koniec postkomunizmu, w: tenże: Rockefellerowie i Marks nad Warszawą. Polskie filmy fabularne wobec transformacji gospodarczej, wyd. Ossolineum, 2019.
[7] Juliusz Machulski. Jestem lajtowym reżyserem, http://www.filmopedia.org/archiwum/2003/2443/17414/2003-film-03-034jpg.html, dostęp 30.11.2020.
[8] Magda Sendecka., Przewietrzyć słowiańszczyznę, „Magazyn Filmowy SFP” 2008, nr 2, s. 14-17.
O autorce:
Final Girl na emeryturze
Komparatystka z wykształcenia, entuzjastka z natury. Wierna ejtisom, Muminkom i Debbie Harry. Pracuje w reklamie, choć chętnie by się z tego wykręciła. Po godzinach prowadzi bloga Z moich ust.