Spalona słońcem francuska prowincja, z uroczymi knajpkami, malowniczymi polami i uśmiechniętymi mieszkańcami – oto obraz jak z pocztówki. Przestrzeń, która kusi błogostanem, wolnością i idealnymi wakacjami.
A jednak do ładnych, maleńkich mieścin równie często, jak spokój, wkrada się mrok. Przekonają się o tym Jane i Cathy, dwie przyjaciółki z Wielkiej Brytanii, przemierzające na rowerach rzadko uczęszczane przez turystów szlaki.
Motyw młodej dziewczyny wyruszającej z bezpiecznych domowych pieleszy ku niewygodzie drogi pobudza wyobraźnię. Od bajki o Czerwonym Kapturku po kino rape and revenge, autorzy i autorki chętnie mierzą się z archetypem wędrówki niewinnej „istotki”, która najpierw spotyka na drodze szereg niebezpieczeństw, a potem dorasta. Robert Fuest w And Soon the Darkness (1970) odrzuca niespieszne budowanie intrygi i próby wprowadzenia widza w usypiający stan relaksu. Zamiast tego proponuje wizję świata, która od pierwszych minut przesiąknięta jest złem, wytrącając nas z równowagi. Opresyjność od początku daje o sobie znać, czy to w sposobie realizacji, czy w klimacie świata przedstawionego. Ujęciom rowerowych wojaży towarzyszy pełna napięcia muzyka, która brzmi niczym zwiastun nadciągającej tragedii. Z czasem widok ten zaczyna wzbudzać dyskomfort (zwerbalizowany zresztą przez jedną z postaci), a odkryte ciała dziewcząt wydają się niestosowne i wystawione na zagrożenie w tak odludnym miejscu.
Przystojniak, wypatrzony przez bohaterki w knajpie, odwiedza okoliczny cmentarz, przystając przy nagrobku kobiety, której fotografia dziwnie przypomina jedną z dziewcząt. Nastrój beztroski drży w posadach. Wydaje się, że wystarczy chwila, aby ktoś popełnił błąd, który zaważy na dalszych losach podróży. Mało znaczące z początku różnice między przyjaciółkami z czasem przeradzają się w poważny konflikt, ostatecznie doprowadzający do ich rozstania. To, co miało być tylko chwilowym „fochem” i sposobem na rozładowanie emocji, staje się początkiem dramatycznych wydarzeń. Jedna z dziewcząt znika.
Gdy atmosfera gęstnieje, zachwycające dotąd gościnnością i prostotą miasteczka przybierają niepokojące barwy. Jak to bywa w takich narracjach lokalsi wiedzą więcej na temat zaginięcia turystki, niż byliby skłonni powiedzieć. Brak komunikacji od samego początku jest zresztą przyczyną wielu problemów. Dziewczyny nie mogą dogadać się z miejscowymi i z sobą nawzajem. Blondynka (Michele Dotrice) i brunetka (Jane Franklin); ekstrawertyczka łaknąca kolejnych przeżyć kontra introwertyczka skupiona bardziej na celu podróży, aniżeli doświadczaniu drogi. Dziewczyna chętnie celebrująca swoją seksualność przyjaźni się z osobą, której wstrzemięźliwości nie rozumie. Ostatecznie ta z nich, która do tej pory unikała bliskich kontaktów z drugim człowiekiem, będzie musiała nauczyć się współpracować, aby odkryć, co stało się z jej towarzyszką. Z kolei dziewczyna-prowokatorka, stawiająca dobrą zabawę ponad rozsądek „musi” zostać ukarana.
Pomysł na historię zrodził się w głowach dwóch cenionych brytyjskich twórców telewizyjnych – Terry’ego Nationa i Bryana Clemensa, gdy zostali bez pracy po zakończeniu emisji serialu Rewolwer i melonik (1961-1969). Mniej więcej w tym samym czasie wytwórnia Associated British Picture Corporation została wchłonięta przez EMI Films, a nowo mianowany szef studia Bryan Forbes szukał scenariuszy, które mógłby szybko sfilmować. Panowie natychmiast zabrali się do pracy. Zarys filmu miał powstać w ciągu zaledwie jednego spotkania, a pełen scenariusz – po weekendzie intensywnego pisania. Ostatecznie realizacją filmu zajęła się ekipa znajomych z planu Rewolwera…: scenarzyści, reżyser, część aktorów i kompozytorka.
Robert Fuest, który rok później zachwyci delirycznym Odrażającym Dr Phibesem (1971), w tym wypadku postawił na prostotę i banalność zła. Zaoferował historię, która wzorcowo wytwarza uczucie klaustrofobicznego niepokoju mimo szeroko otwartych przestrzeni i idyllicznych krajobrazów. Nie bez powodu film reklamowano przewrotnym pytaniem: „Pamiętasz sposób, w jaki Hitchcock trzymał cię na krawędzi kinowego fotela?”. Gdy Cathy samotnie opala się w zagajniku, a kamera przyjmuje punkt widzenia mordercy, całość jawi się jako swoista parafraza legendarnej sceny z filmu Północ – Północny Zachód (1959), kiedy bohater grany przez Cary’ego Granta czeka pośrodku pustkowia na skąpanym w słońcu poboczu drogi, zanim zostanie zaatakowany przez samolot.
Reżyser z uczniackim zachwytem (był to wszak dopiero jego trzeci pełnometrażowy film) podąża tropem swojego bardziej znanego rodaka. Na idealnych obrazach tworzy początkowo mało widoczne rysy. Na szczęście nie brak mu odwagi, w uwodzeniu widza również indywidualnością stylu. W kolejnych latach sam stanie się dzięki temu inspiracją dla kolejnych twórców. Zanim Tobe Hooper wybrał się do Teksasu, raz na zawsze zmieniając oblicze amerykańskiej prowincji, to właśnie Fuest udowodnił, że na urokliwej wsi mogą czaić się demony, a beztroskie podróżowanie nabiera nowego wymiaru w obliczu karcącego spojrzenia losu.
Brytyjczyk jest przy tym dużo bardziej subtelny od amerykańskiego reżysera, który grupkę młodych ludzi bezpardonowo wrzucił w szpony kanibali. Francuski region zamieszkują osoby z pozoru zwyczajne, których fasada zaczyna pękać dopiero przy dłuższym naświetleniu. Takich postaci jest wiele. Poczciwa właścicielka przydrożnej knajpki próbuje powiedzieć coś bardzo ważnego, ale z powodu bariery językowej nie jest w stanie odpowiednio tego zwerbalizować. Niemy mężczyzna zamknięty w świecie wojennych wspomnień. Żandarm, który nie pali się do pomocy głównej bohaterce i w końcu detektyw – początkowo ukrywający prawdziwy cel swojej obecności. Każdy zdaje się mieć trupy w szafie. Nawet przypadkowo spotkana elegancka Brytyjka, nauczycielka literatury francuskiej, zostaje wygrana na dwuznacznych tonach. Gdy zaczynamy się zastanawiać nad powodem jej wyjazdu z Anglii, szykowność tej damy przesiąka aurą tajemnicy. Jej rozmowa z Jane jest podszyta homoerotycznym napięciem. I choć nie wybrzmiewa ono w pełni, znajduje ujście w niepozornych gestach – smaczkach, prezentach dla uważnego widza. Jane, zagubiona i samotna na niekończących się, rzadko uczęszczanych drogach, nie ma obok siebie nikogo, kto mógłby jej pomóc. Dynamika historii zostaje oparta na konfrontacji jednostki z grupą.
Fuest ostrożnie korzysta z gatunkowej ikonografii, snując swoją opowieść raczej za pomocą niuansów, niedopowiedzeń i tego, co kryje się w głębi kadru lub poza zasięgiem wzroku publiczności. Powtarzające się ujęcia samotnych postaci pracujących na rozległych polach zbliżają krajobrazy And Soon…do estetyki folkowego horroru. Przy okazji przewrotnie reinterpretują obraz Andrew Wyetha Christina’s World, który również był natchnieniem dla Tobe’a Hoopera podczas pracy nad Teksańską masakrą piłą mechaniczną (1974). Porzucone i rdzewiejące wraki samochodów kreują zaś wizerunek miejsca, w którym z łatwością można coś (lub kogoś) ukryć. Z pozoru neutralne przedmioty, takie jak widły, tutaj zyskują podwójne znaczenie jako potencjalne narzędzia zbrodni.
Reżyser wrzuca wyższy bieg dopiero w finale. Dochodzi w nim do konfrontacji z okrutną prawdą (choć i tutaj rezygnuje z rozlewu krwi). Zemsta jest co prawda nagła, rozsmakowana w plot twistach, podkręcona dynamicznym montażem, ale przy tym też schludna. Prawie tak, jak pozbawione makabrycznych wizji zniknięcie jednej z rowerzystek. Zepsuty rower i strzępy ubioru to jedyne, co widzimy na miejscu zbrodni. Finałowa stopklatka (będąca klamrą spinającą historię) nie pozostawia złudzeń. Zła nie da się zaleczyć jednym, jakby przypadkowym happy endem, a tajemnice prowincji nadal będą żyć swoim życiem. Tylko kto tym razem będzie ofiarą, a kto złym wilkiem?
And Soon the Darkness (1970), reż. Robert Fuest
NUMER 2: Ostatni dzień lata | 08/2020 |
O autorce:
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa. Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.