21 marca. Dzień niezwykły i wyczekiwany. Dla uczniaków lubiany Dzień Wagarowicza, dla całej reszty początek kalendarzowej wiosny. W tym roku astrozapaleńcy ujrzą w nim pierwszy wiosenny nów w Baranie, a normiki odnajdą nadzieję na schowanie zimowych ubrań na długie miesiące. Wibrująca energia marcowej daty trafia do każdej z grup i pozwala przejść z jednego porządku w drugi. Wykorzystując magiczną siłę tego czasu, chcemy przyjrzeć się filmowym przedstawieniom rytuałów. Religijne czy świeckie – kulturowe obrzędy są ważne i stanowią budulec naszej stale transformującej się tożsamości. Kino wykorzystuje nie tylko pouczający potencjał rytuałów, ale również ich przerażającą oprawę i poczucie niepewności, jakie wiąże się z momentami przejścia. W tym rankingu zaglądamy strachom prosto w oczy. (SN)
8. Diabelskie tête-à-tête – Lucifer’s Women (1974), reż. Paul Aratow
Ziarniste obrazy z podrzędnego klubu z burleską, w którym okazyjnie występują również samozwańczy magicy, nie zwiastują diabelskiej intrygi. Do czasu, aż jeden z iluzjonistów (a zarazem pisarz) nie odkrywa, że jego wydawca jest reinkarnacją przywódcy przedwiecznego satanistycznego kultu. Energia grupy będzie mogła się odrodzić dopiero dzięki rytuałowi przeniesienia duszy guru do ciała kobiety w trakcie podwójnego samobójstwa. Warunek jest jeden: aby rytuał zadziałał, śmierć musi nastąpić w momencie osiągania orgazmu. Grubymi nićmi szyta intryga upstrzona jest wysmakowanymi seksualnymi spotkaniami: miłość lesbijska, seks w trójkacie, satanistyczne spółkowanie w maskach kozła to tylko część atrakcji. Za niezamierzonym humorem kryje się jednak coś jeszcze: opowieść o tym, jak patriarchalne struktury władzy potrzebują zniszczenia kobiecości, aby się odrodzić. Kobiecości czystej, choć wyuzdanej; namaszczonej, ale całkiem przyziemnie wyzwolonej bogini. Finał rytuału przewrotnie rozprawia się z fantazją o Świętej Dziwce. Narkotyczne i obskurne San Francisco rządzi się swoimi prawami. (MP)
7. W pokoju nastolatki – Bal maturalny II: Witaj Mary Lou (1987), reż. Bruce Pittman
Dziewczęce dorastanie realizuje się w dużym stopniu w przestrzeniach prywatnych. Tym samym rytuały przejścia, jakich doświadczają nastolatki, mają miejsce w sferze domu – często w sypialni inicjantek. Dojrzałościowy rite of passage rozgrywający się w pokoju licealistki pomysłowo przedstawiono w Balu maturalnym II. Jest wieczór; Vicki kładzie się na łóżku z przyborami do szkicowania. Grzeczna, trochę zahukana bohaterka początkowo opiera się grzesznej sile. „Odejdź, to mój pokój” – krzyczy do nawiedzającego ją ducha. To na nic. Koń na biegunach, którym zapewne bawiła się w dzieciństwie, teraz wysuwa lubieżnie jęzor. Jedwabista pościel opatula nastolatkę ściśle, tworząc wokół jej postaci kokon. Larwa musi zmienić się w motyla. Zmysłowe przebudzenie Vicki zostanie dopełnione kilka nocy później, gdy dosiądzie oślinionego bujanego konika. Szafirowa peleryna, którą wdzieje, posłuży nowonarodzonemu motylowi za skrzydła. (KK)
6. Przekraczanie progu pożegnania – Monument (2018), reż. Jagoda Szelc
Monument to nauka antropologii i lekcja domykania rozdziałów. Film Szelc sam w sobie ma charakter obrzędowy – jest dyplomem studentów łódzkiej filmówki, którym symbolicznie kończą jeden z etapów życia. Fabuła składa się z sekwencji sformalizowanych ruchów. Codzienna praca w hotelu, gdzie bohaterowie zostają pozbawieni cech indywidualnych, przypomina mechaniczną ceremonię, w której ludzie zmieniają się w trybiki maszyny. Jednak najważniejszy jest kulminacyjny rytuał, porównywany przez recenzentów do pogańskich uroczystości czy tańca butō. Szczególnie drugi trop jest ciekawy – postaci są zawieszone nie tylko pomiędzy uległością a wolnością, ale przede wszystkim między życiem a śmiercią (japońska sztuka nazywana jest tańcem mroku, by podkreślić jej graniczny charakter). Z wielości znaczeń i odwołań płynie prosta myśl – pożegnania są ważne. To, co się zaczęło, należy skończyć – inaczej nie sposób ruszyć dalej. (SN)
5. Pantomima – Luz (2018), reż. Tilman Singer
Fascynujący debiut Singera cały jest rytuałem: hipnotycznym, nieprzyjemnym, zamkniętym w surowej przestrzeni komisariatu. Można w nim odnaleźć zarówno napięcie właściwe mistrzom i mistrzyniom kina psychologicznego, jak i histerię filmów nunsploitation. Minimalizm scenografii i teatralny koncept działa jako narzędzie przywoływania duchów, łączenia się z przeprowadzonym przed laty egzorcyzmem. Trudno mu się oprzeć. Duża w tym zasługa Luany Velis, która wciela się w główną bohaterkę: squeerowaną wersję taksówkarki z Nocy na ziemi Jima Jarmuscha, jednocześnie ekspresyjną i wycofaną. Na jej twarzy mieszanina zazdrości, gniewu i żalu walczy o pierwszeństwo z czymś nienazwanym jeszcze, demonicznym. (KG)
4. Pro-life, czyli pro-monster – A jednak żyje (1974), reż. Larry Cohen
Kino grozy lat siedemdziesiątych nurzało się w wodach płodowych. Wówczas, jak pisał, David Skal, „reprodukcja wkroczyła na grunt gotyckiego science fiction. Kobiety były zapładniane przez demony albo komputery i majstrowali przy nich genetyczny naukowcy. Ciąża była jak wojna; brutalna inwazja wroga”. W epoce popularyzacji tabletki antykoncepcyjnej i w momencie burzliwego sporu o prawo do aborcji powstał wyjątkowo ekscentryczny twór: A jednak żyje. W filmie ojciec potwora-niemowlęcia po długim wahaniu akceptuje syna i przyznaje mu prawo do życia. Finałowa sekwencja przypomina poród, tyle że przechodzi go mężczyzna. Rytuał musi zostać dopełniony, aby obmierzły malec mógł stać się pełnoprawnym członkiem rodziny. Odbywa się teatr narodzin: rodzic wkracza do mokrego, ciemnego tunelu i wyciąga bobasa przez wąskie wejście kanału. Dziecko jest okrwawione i zdane na łaskę dorosłych. „Nie zabijajcie go, proszę was”, apeluje zrozpaczony tata, trzymając w dłoniach zawiniątko. Po odbyciu rytuału przeszedł też transformację światopoglądową. Teraz jest pro-life i pro-monster. (KK)
3. Kolacja u de Sade’a – Szaleni (2005), reż. Jan Švankmajer
Švankmajer z właściwą sobie lekkością łączy gotycką grozę i dowcip surrealisty. W Szalonych, chyba najbardziej zbuntowanym filmie czeskiego reżysera, filozofia de Sade’a idzie w parze z plastycznym horrorem Edgara Allana Poego. Scenę sadystycznego rytuału oglądamy oczami bohatera; jego rozstrojone nerwy i dziecięca naiwność tylko potęgują szok. Oto pomylony Markiz przyobleka się w ornat zadrukowany scenami z pornograficznych pisemek. Na głowę zakłada żelazną maskę kozła. Pozostali uczestnicy rytuału napychają się czekoladowym ciastem, by następnie zsunąć się pod stół i oddać cielesnym przyjemnościom. Nad nimi, z krzyża, zwisa perwersyjnie wygięte, najeżone gwoździami ciało Chrystusa. Scena jest długa, ujawnia się w niej wyraźne zafascynowanie bluźnierstwami, ale Švankmajer to nie Pasolini – wie, jak przebić balon. Bok figury niespodziewanie pęka, wypchnięty od środka kawałkami surowego mięsa. Żywotne połcie wołowiny wspinają się po drabinie z gracją cyrkowców. Za moment wystawią teatrzyk. (KG)
2. Siostrzany pakt – Alucarda (1977), reż. Juan López Moctezuma
Największe bezeceństwa jak zwykle dzieją się w zakonie. Justine właśnie tam spotyka tajemniczą Alucardę, która otwiera przed nią drogę do nowych doświadczeń. Bliską znajomość dziewczyny przypieczętowują własną krwią, ułatwiając tym samym działanie diabolicznym siłom, które zmienią ich życie. W satanistycznym rytuale nacinają własne, nagie ciała i łączą w pełnych pasji pocałunkach. Warstwa emocjonalna jest tu szczególnie efektowna. Groza niewiadomej płynnie przechodzi w nieśmiałą ciekawość, by w końcu wybuchnąć ekstazą dwóch dziewcząt na progu „nowego”. Chłodne przestrzenie gotyckiego klasztoru stają się za ciasne. Jucha zalewa kadr, cielesna energia wybrzmiewa w plenerowej orgii. Gdy jakiś czas później bohaterki zostają poddane okrutnym egzorcyzmom przez otępiałych z przerażenia kościelnych dostojników, pytanie o rzeczywiste źródło opresji staje się tym bardziej nieoczywiste. (MP)
1. Chochoły i garbus – Lista płatnych zleceń (2011), reż. Ben Wheatley
„Jak do tego doszło? Nie wiem” mógłby zanucić za polskim bardem bohater Listy płatnych zleceń. Miało pójść z górki: nękany problemami finansowymi i małżeńskimi były żołnierz wraca do porzuconej profesji – zabijania na zlecenie. Wykreślenie trzech nazwisk z listy ma umożliwić zdobycie sumy, która uratuje go z ekonomicznej zapaści. Jednak wszystko się komplikuje. Mężczyzna wpada na trop okultystów, spotykających się podczas leśnych ceremonii. To specyficzne zbiorowisko: część osób jest naga, część w białych strojach, większość ma na sobie słomiane maski lub cierniowe opaski na oczach. Hierarchia jest jasno określona, podobnie jak cel – egzekucje, sowicie oklaskiwane przez zebranych. Ostatni rytuał jest najstraszniejszy – protagonista mierzy się z ukrytym pod prześcieradłem garbusem. Dziwny obrządek pozwala uświadomić mu to, do czego sam przed sobą nie chciał się przyznać. Nie ma szans na katharsis. (SN)