Satyrę podano do stołu. Recenzja Kuchennej rewolucji 

Kuchenna rewolucja (2023, J. Schuman, A. Stark) wpisuje się w nurt opowieści o klasie, które nieprzypadkowo zyskały na popularności w ostatnich, pandemicznych latach, kiedy to nierówności społeczne w rzeczywistości pozaekranowej tylko się pogłębiły. 

COVID-19 zmienił reguły gry. Od strony kuchni, twórcy długo musieli radzić sobie z ograniczonym dostępem do lokacji i mocno ograniczoną ekipą. Z czasem pojawiły się obawy, czy kino nie jest już na straconej pozycji względem streamingu? Pamiętacie jeszcze nerwowe wypatrywanie pierwszego kasowego hitu, który miał przywrócić medium na właściwe tory? Nie dziwne, że neurotyczność tego okresu znajdowała odzwierciedlenie, m.in. w horrorach typu Sick (2022, J. Hyams), gdzie walka o przetrwanie nabierała dosłownego wymiaru.

Z czasem wokół doświadczenia zamknięcia świata zaczęło narastać coraz większe niedowierzanie. Twórcy swoistego uziemienia (tak, to wszystko naprawdę się wydarzyło!) poszukują, chociażby poprzez tematyzowanie historii hiszpanki. Motyw tej pandemii grypy pojawił się już wcześniej w Pearl (2022, Ti West), a teraz napędza akcję Kuchennej rewolucji. O ile film Ti’a Westa nie miał stać się komentarzem do współczesnych doświadczeń, o tyle Schuman i Stark odważnie kreślą podobieństwa między sytuacjami, które dzieli sto lat. Ich realizacja jest oczywiście, podobnie jak Pearl, ubrana w kostium period film. Jednak gdy czołowy szwarccharakter Floyd Monk (Peter Sarsgaard) mówi, że „natura ma sposób, by wkraść się do współczesnego świata, wydobywając bestię z jednych i piękno z innych”, komentarz może wydawać się dziwnie współczesny. 

Pozorna etyczność indywidualnych wyborów stanowi myśl przewodnią tej stylowej czarnej komedii, skupionej wokół reakcji klas społecznych na zaistniałą sytuację. Dosłowność obserwacji duetu reżyserów i scenarzystów może momentami razić, ale z drugiej strony to właśnie na ostrym konturze zasadza się w tym wypadku humor. Floyda poznajemy w momencie, gdy przyjmuje tożsamość innego mężczyzny, by zatrudnić się w ekskluzywnej posiadłości na wyspie, jako kucharz żyjącej tam familii. Głową rodziny jest Jay Horton, postępowy dziennikarz z białej protestanckiej elity, który spędza dnie na pisaniu płomiennych felietonów. Stara się wywierać nacisk na rząd, by ten doprowadził do zamknięcia firm w celu ochrony klasy robotniczej przed grypą. Gdy kucharz-oszust stopniowo podburza wszystkich mieszkańców posiadłości, przejmując przy tym rolę pana domu, atmosfera psychologicznych gier i towarzyskich niezręczności, zagęszcza się. 

Humor Schumana i Starka sprawnie podkreśla niechęć bogaczy do uświadomienia sobie własnego uprzywilejowania w granicznym momencie. Dał temu wyraz też Joon-ho Bong na przełomie 2019 i 2020, w filmie Parasite, gdzie opowiadał o tym, jak biedni i bogaci reagują na kryzys. W Kuchennej rewolucji podobne wyparcie oddaje Billy Magnussen wcielający się w Jaya. Kreowany przez niego bohater to wzór oportunistycznego zbawcy narodu. Pod pozorem sygnalizowania cnoty prosto ze swojej złotej klatki na odludziu, chce doprowadzić do nomen omen „zjedzenia” biedaków, którzy pozbawieni są finansowej możliwości izolacji. Brak pracy jest w tym otoczeniu nie mniej straszny od groźby choroby. 

Mimo że cały film opiera się na bezpiecznych tropach historii o absurdach arystokracji (czuć tu ślady choćby niedawnego Saltburn [2023, E. Fennell]), trzeba docenić nietuzinkowy finał. Ostatnią scenę łatwo czytać z przygnębiającej perspektywy współczesności. Obraz różnic między tym, jak z powodu pandemii ucierpiała klasa wyższa i robotnicza, reprezentowana przez „niezbędnych pracowników” widać jak na dłoni.

O autorce:

Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa. Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.

Może cię zainteresować

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Do góry