Ostatnie lata przynoszą postępującą rewitalizację nurtu rape & revenge; mówi się, że wraz z oddaniem głosu reżyserkom, kino gwałtu i zemsty wreszcie osiągnęło dojrzałość. Większe zróżnicowanie historii bardzo nas cieszy, jednak wzdrygamy się przed uproszczeniem – zupełnie jakby przeszłość z założenia była prymitywna i pozbawiona niuansu. Sprawa jest o tyle ciekawsza, że filmy rape & revenge wciąż budzą gorące dyskusje – z jednej strony traktowane z entuzjazmem, który zdaje się trywializować kobiece doświadczenie, z drugiej uparcie torpedowane (tylko częściowo słusznymi) zarzutami o seksualizację i wsteczność. Choć chropowaty i z natury opierający się na estetyce szoku, nurt ten już w swoich początkach niejednokrotnie dostarczał fascynujących bohaterek, emocjonalnych wyboisk, złożonych historii. Kochamy krwawą zemstę i pulpowe katharsis, tym razem jednak postanowiłyśmy odbiec nieco od klasycznych eksploatacyjnych narracji, by przyjrzeć się filmom, które do tematu podchodzą z nieco większą ostrożnością. Zachowują przy tym siłę oddziaływania, kłują w serce, rozszerzają pole widzenia. (KG)
4. Lunatycy – W kręgu podejrzeń (1994), reż. Paul Ziller
Skromny thriller, który jako film rape & ravenge odsłania się niespodziewanie, choć dosadnie – ostatecznie zostawia w osłupieniu, rozedrganiu. Historię zemsty poznajemy inaczej, niż nakazuje konwencja – z perspektywy gliniarza zajmującego się sprawą brutalnych morderstw dokonywanych na policjantach. Bohater sam ma nieczyste sumienie – oskarżony przez koleżankę o molestowanie jest jednym z tych mężczyzn, którzy czasem przekraczają granicę. Coś zmienia się w trakcie śledztwa. Nawiązanie dziwnej, choć intymnej relacji z przydzieloną mu partnerką – kobietą silną, ale w jakiś sposób przetrąconą – a także powolne zagłębianie się w szokujące motywy zbrodni, wpływają na jego perspektywę. Brutalność zmaskulinizowanego świata, którego część stanowi i którą wspiera, uwidacznia się z podwójną siłą, przed nim i przed nami. Równolegle do tej wędrówki obserwujemy degradacyjne skutki przemocy. Gwałt jawi się jako krzywda nieuleczalna – tylko wyparcie pozwala bohaterce wrócić do pracy i codziennych rytuałów. Wspomnienia jednak są natrętne – pojawiają się we śnie, podświadomie, a wraz z nimi pragnienie zemsty. Ofiary przemocy to osoby wytrącone z normalności, lunatycy zamknięci na stałe w swoim koszmarze. (DJS)
3. Szminką po szkle – Dziewczyna z reklamy (1976), reż. Lamont Johnson
Chrissy jest utalentowaną modelką, której kariera właśnie ruszyła z kopyta. Świat pełen blichtru i eleganckich mieszkań przemierza pełnym werwy krokiem (wraz z młodszą siostrą, której matkuje). To właśnie w jednym z tych apartamentów, przytulno-domowym, bo pełnym osobistych artefaktów i miękkich tkanin, bohaterka zostanie zgwałcona przez nauczyciela dziewczynki. Wygrana na urywkowych kadrach i niedopowiedzeniach, ale przy tym sugestywna scena napaści, staje się przyczynkiem do snucia opowieści o bezdusznym systemie, który traumatyzuje równie brutalnie co gwałciciel. Film Johnsona unika przemocowej dosłowności, stawiając za to uwierająco trafne pytania o kulturowe postrzeganie kobiecego ciała i to, co czyni z nim wszędobylska seksualizacja. Niechlujna narracja opowieści (pospieszny finał pozostawia z niedosytem) może nieco przeszkadzać, ale ostatecznie ratuje ją wiarygodnie przemycany girl power. Nie ma to jak siostry i poręczny gnat, którego można użyć nawet w koktajlowej kiecce. (MP)
2. Praca zespołowa – The Ladies Club (1986), reż. Janet Greek
Oparty na powieści Casey Bishop i Betty Black pod tym samym tytułem, The Ladies Club uważnie przygląda się psychicznym konsekwencjom gwałtu. Gdy sprawa grupowej napaści na policjantkę (przejmująca Karen Austin) trafia do prasy, kobiety z różnych zakątków kraju, oburzone uniewinnieniem sprawców, ślą bohaterce własne historie. Rozczarowane systemem, postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. Pulpowa fabuła – grupa kobiet formuje zespół mścicielek, wyłapujących i kastrujących wielokrotnych gwałcicieli – zostaje potraktowana z realizmem i ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Sam proces wymierzania sprawiedliwości nie ma w sobie nic z frajdy, nie przynosi też podniosłego katharsis – jest metodyczny, choć pełen stresu, czasem odstręczający, czasem absurdalnie śmieszny. Film wiarygodnie przedstawia relacje między bohaterkami (nie zawsze najcieplejsze, jednak do końca zjednoczone wspólną sprawą), ale też momenty, kiedy muszą przeciwstawić się swoim partnerom, by zawalczyć o to, co dla nich ważne. (KG)
1. Zemsta małej syrenki – The Witch Who Came from the Sea (1976), reż. Matt Cimber
Molly to atrakcyjna kobieta i wspaniała ciotka dla dwóch chłopców. Chętnie opowiada siostrzeńcom o dziadku – mężnym kapitanie statku – przemilczając fakt, że wykorzystywał ją seksualnie. Przecież dzieci muszą mieć bohaterów! Pielęgnowanie mitu przepływa równolegle z coraz głębszym zapadaniem kobiety w obłęd. Molly leczy traumę alkoholem i zemstą na postawnych mężczyznach – sportowcach i aktorach z reklam. Zbrodnie, polegające na kastrowaniu i zabijaniu ofiar, dokonywane są w stanie nieświadomości, a sama bohaterka miota się między nienawiścią do oprawcy a chęcią bycia jego ukochaną córeczką. To jedna z najbardziej skomplikowanych psychologicznie postaci kina zemsty, o czym świadczy choćby to, że tatuuje sobie na brzuchu identyczną syrenę, jaką w tym samym miejscu miał jej ojciec. Molly utożsamia się nie tylko z baśniowym stworem, ale też z Wenus Botticellego, piękną czarownicą, która narodziła się z piany, powstałej po połączeniu odciętych genitaliów jej ojca z morzem. Co ciekawe, współczuje wykastrowanemu bogu, zastanawiając się, kto mógł uczynić mu taką krzywdę. (SN)