Czytasz: serial o samotnej rozwódce w średnim wieku, która po wyprawieniu syna na studia zaczyna odkrywać swoją seksualność. Zgadujesz: umiarkowanie zabawna komedyjka o znudzonej pani domu, która na słowo „penis” chichocze nerwowo, a której drogę do wyzwolenia poznajemy w serii mało subtelnych gagów z nutką żenady – pewnie coś o wibratorach, nieudolnych kochankach, ewentualnie o klubach dla swingersów.
Niby tak, a jednak inaczej. Pani Fletcher nie unika schematów – spotkamy więc nieudolnego kochanka, w miejscu wibratora pojawi się porno, a „salon masażu” zastąpi klub dla swingersów – różnicę robi sposób opowiadania. Jest subtelnie, niespiesznie i czule, trochę zabawnie, ale zawsze na serio. Serial Toma Perrotty to jedna z mądrzejszych opowieści o seksie, jaką dała nam w ostatnich latach telewizja.
Na serial składa się siedem półgodzinnych odcinków. Trwa krótko, ale mieści wiele. Seks wyzwolony i seks niezręczny. Nuda seksu małżeńskiego i ekscytujący seks pozamałżeński. Masturbacja, pornografia, seks nastolatków. Granice dozwolonego i świadome przekraczanie granic. Seks queerowy i grupowy. Flirt i wszystkie jego odmiany. Czy to nie za dużo atrakcji? W tym sęk, że w Pani Fletcher atrakcje nie do końca są atrakcjami. Choć bywają ekscytujące, nie noszą znamion sensacji – istnieją w sposób organiczny, wplecione mimochodem w naturalną tkankę codzienności. Seks jest częścią relacji małżeńskich i radzenia sobie z samotnością, elementem studiów w college’u i towarzyskich układów między przeciętnymi czterdziestolatkami. Taka tam proza życia.
Porno psuje lub wyzwala
Prócz małych (i zgrabnych) wątków pobocznych, serial tworzą dwa fabularne bieguny, które się w sobie przeglądają. Z jednej strony to opowieść o Eve (Kathryn Hahn), która wzięła rozwód dawno temu, ale wciąż nie zmieniła nazwiska. W celu zagłuszenia samotności, zapisuje się na kurs eseistyki i otwiera na nowe doświadczenia. Druga część historii należy do jej syna, Brendana (Jackson White), umięśnionego byczka, który w liceum był królem popularności i bez oporów demonstrował (wykorzystywał) przewagę nad słabszymi. W college’u jego pozycja diametralnie się zmienia. Brendan nie jest już gwiazdą, lecz nikim.
W ten sposób schemat nieoczekiwanie się wywraca. Podczas gdy życie czterdziestolatki nabiera tempa, początkujący student zalicza towarzyski regres. Doskonale obrazuje to scena z trzeciego odcinka, gdy bohaterka upija się w barze z nowymi przyjaciółmi i tańczy całą sobą do I Melt With You Modern English, podczas gdy jej syn wraca samotnie do akademika. Czy nie przyzwyczailiśmy się, że jest na odwrót? Co ciekawe, za ukryty katalizator tych sytuacji w obu przypadkach można uznać filmy porno.
Brendan wychował się na pornografii i filmikach z YouTube’a. Domyślamy się tego, widząc, jaką wersję seksu preferuje i jakiego języka używa. Jest problematyczny, przez co szczególnie interesujący. Choć jest postacią pierwszoplanową, nie wzbudza sympatii. Wręcz przeciwnie – jego arogancka, ociekająca „samczością” postawa żenuje i drażni. Nie tylko widzów, ale też nowych znajomych Brendana. Studenci biegle poruszający się w tematach równości płci, mniejszości seksualnych, feminizmu czy ekologii, protekcjonalnie spoglądają na chłopaka ukształtowanego według patriarchalnego wzorca. Highschoolowy gwiazdor, który niegdyś wykluczał słabszych, sam zostaje wykluczony. Dla bystrej dziewczyny-aktywistki jest dziwnym fetyszem, kawałkiem dobrze zbudowanego ciała; poza fizycznymi walorami nie sposób go traktować poważnie. Dla swojego współlokatora jest zarazą, w którą lepiej nie wdepnąć.
Dystans studentów jest do pewnego stopnia zrozumiały. Doświadczenie uczy, że obecność zadowolonego z siebie mięśniaka bywa źródłem upokorzenia. Brendan zresztą przekracza w pewnym momencie granicę, co trudno zlekceważyć. Robi to jednak nieświadomie – nie z premedytacją, ale z niewiedzy. Mamy więc do czynienia z ciekawym paradoksem: głoszący empatię i równość młodzi ludzie sami zaczynają używać wykluczającego języka. Żarty z koktajli proteinowych, które Brendan wypija na śniadanie czy znaczące spojrzenia, po tym jak palnie gafę, nie są niczym innym jak formą opresji wymierzoną w kogoś, kto nie nadążył, nie rozumie, kto musi nadgonić. Brendan nie jest zbyt lotny i ma sporo na sumieniu, ale twórcy serialu znajdują dla niego nadzieję. Podkreślają w nim jakąś – mimo wszystko – łagodność, odziedziczoną najpewniej po matce. W scenie powrotu do domu sugerują, że chłopak być może zaczął myśleć.
W czasie, gdy Brendan poznaje smak odrzucenia, jego matka rozsmakowuje się w filmach porno. Dla niej będą one, nie przesadzając, oknem na świat. Eve zacznie od fantazji, a skończy na cielesnych eksperymentach. Jej przemiana będzie konsekwentna, choć usiana wątpliwościami i urokliwą niezręcznością (niezręczność jest zresztą znakiem firmowym Nicole Holofcener, która maczała palce w tej produkcji). Dla bohaterki flirt z Julianem, rówieśnikiem jej syna, pocałunek z koleżanką (a przynajmniej jego próba), przygodny seks, to kolejne etapy wyzwalania, prowadzące do roznamiętnionego finału. Emancypacja samotnej, atrakcyjnej i dobrze sytuowanej bohaterki to nie wychodzenie z opresyjnego układu, a z samej siebie – z “ja” skutego w stereotyp nudnej mamuśki, która zajmuje się jedynie domem i rodzicielstwem.
„Na studiach byłam niewydarzoną kujonicą” – zwierzy się wpatrzonemu w nią Julianowi. „W głębi duszy jesteś punkówą” – odpowie Julian. Będzie miał rację. I choć zakończenie wyrwie bohaterkę (i nas) ze słodkiego snu o wolności, odwrotu prawdopodobnie nie będzie. Eve nie jest już Panią Fletcher. Jest sobą.
Pani Fletcher (2019), twórca Tom Perrotta, HBO
Ilustracja: Kamila Lenarcik
NUMER 1: Ukryte pragnienia | 06/2020 |
O autorce:
Final Girl na emeryturze
Komparatystka z wykształcenia, entuzjastka z natury. Wierna ejtisom, Muminkom i Debbie Harry. Pracuje w reklamie, choć chętnie by się z tego wykręciła. Po godzinach prowadzi bloga Z moich ust.