O północy zabiorę twą duszę. Coffin Joe/José Mojica Marins

Marins jest spłukany. Materiał, który miał się złożyć na jego pierwszy pełnometrażowy film okazuje się tak nieostry, że trafia do kosza. Z braku innych opcji początkujący reżyser wprowadza się na utrzymanie do rodziny żony, po czym zapada w nerwową gorączkę. Wtedy nadchodzi wizja.

Mężczyzna w czerni zaciąga go na jego własny grób; Marins, zlany potem, patrzy paskudnie roześmianej postaci w twarz, by z niedowierzaniem odkryć swojego sobowtóra. Budzi się z klarownym pomysłem na film. Dwa tygodnie później całość jest gotowa.

Prawda to, czy nie – nie wiadomo. W przypadku brazylijskiego filmowca Joségo Mojiki Marinsa wzbranianie się przed efektownymi niedopowiedzeniami trochę mija się z celem. Historia o śnie, który zapoczątkował wszystko, to jedna z wielu opowieści, budujących mit tej postaci. Kreacja demonicznego grabarza Zé do Caixão (w szerszym świecie znanego jako Coffin Joe, a w Polsce występującego pod imieniem Józef Mogiła[1]), swoją siłę czerpie ze stylizacji i półprawd. W filmach składających się na trylogię – najbardziej reprezentatywnym wyimku twórczości Marinsa – Zé straszy jako człowiek. Z czasem sam coraz bardziej oddala się w krainę snów, widzeń, mar[2]. 

A rzeczywistość sprzyja śnieniu. Faszystowskie rządy kładą się cieniem na wyżynnych zboczach Brazylii. Przełom marca i kwietnia 1964 roku przynosi przewrót, który aż do lat osiemdziesiątych wtrąci kraj pod wojskowy reżim. Wszystkie narodowe produkcje są poddawane ścisłej kontroli. Na horrory nie patrzy się łaskawym okiem. Wojenki z cenzorami naznaczą karierę Marinsa; w 1969 roku grozi mu nawet więzienie z okazji premiery Awakening of the Beast[3]. 

Na świat przychodzi w 1936 roku w rodzinie hiszpańskich imigrantów (nigdy zresztą nie nauczy się płynnie mówić po portugalsku – jego kwestie w filmach będą dubbingowane[4]). Po latach nomadycznego trybu życia rodzice postanawiają osiedlić się w São Paulo. Kuzyn składa ojcu Joségo propozycję nie do odrzucenia: objęcie kurateli nad kinem[5]. Młody Marins nasiąka filmami. Już w dzieciństwie wie, co z niego wyrośnie. Od ojca dostaje pierwszą kamerę 8mm i błogosławieństwo. 

Amatorski model tworzenia kina do końca jest mu bliski. Jego filmy składają się z powtarzalnych ujęć, deklamacji, manieryzmów. Nic się nie marnuje. On sam chętnie pokazuje się publicznie, to tu, to tam, byle tylko pozostać w obiegu. Zapisaniu się w społecznej świadomości z pewnością nie przeszkadza fizys Marinsa: długa, czarna peleryna, wysoki cylinder osadzony nad świdrującymi oczami i długie na kilkanaście centymetrów zakrzywione szpony, jego znak rozpoznawczy. Koturnowość Józka Mogiły jest samoświadoma w swojej przesadzie, ale to coś więcej niż efektowny kostium na Halloween. Czuć szczerość w jego buncie przeciwko autorytetom, na czele z pogardą skierowaną w stronę chrześcijaństwa (i zinstytucjonalizowanej religii w ogóle). 

Filmy dorównują smolistemu wizerunkowi ich twórcy. Puchną od okrucieństwa, blasfemii i kanibalizmu, prezentując przy tym z gruntu nietzscheański pogląd na rzeczywistość. At Midnight I’ll Take Your Soul (À Meia-Noite Levarei Sua Alma) wchodzi do kin 6 listopada 1964 roku w São Paulo, rodzinnym mieście Marinsa. Kosztuje niecałe sześć tysięcy ciężko wyłuskanych dolarów – napożyczanych od rodziny i znajomych, przyoszczędzonych na nikomu nieznanej obsadzie[6]. Ryzyko (finansowe i emocjonalne) opłaciło się. Na jaw wychodzi, że w przytłaczająco katolickim kraju donośnie bije serce kontrkultury. Krajanie zakochują się w Zé do Caixão: premiera pierwszego filmu z jego udziałem okazuje się niespodziewanym sukcesem, a w ciągu kilku lat Coffin Joe staje się osobowością medialną[7]. Jego wizerunek pojawia się w prasie, komiksach, zdobi gadżety. Być może zaskoczyło tym bardziej, że reżyser z braku wzorców (nie było w Brazylii przedtem ani później tradycji filmowego horroru) czerpał inspiracje zarówno z komiksów, jak i z lokalnych wierzeń[8]. Amerykańskie wzorce splotły się z postkolonialnymi zaszłościami, folklorem rodowitych mieszkańców i współczesnymi wersjami starych tradycji w wybuchowo autorskiej mieszance.

W porównaniu do produkcji Marinsa, ociekający jaskrawą juchą Blood Feast Herschella Gordona Lewisa (1963) wypada jak dziecięca zabawa. W czerni i bieli O północy… krwawa otchłań wyłupionych oczu wypala dziurę na taśmie. To nie byle igraszka gorefestu: obrazy czerwiów wypełzających z nadgniłej twarzy i miniaturowej korony cierniowej, wbitej w policzek buntownikowi, mają swoją moc. Wrażenie wzmaga okrucieństwo Zé, który ludzkie ciała traktuje pięścią i pazurem. Marins kreatywnie pracuje z celuloidową grozą, w kluczowych momentach bawiąc się efektami i animacją na taśmie (kreśląc wokół duchów obwódki czy prześwietlenia). Rezultatem jest film, który wciąż nie stracił na swoim działaniu. Czyny bohatera podbijają gatunkowość, nadają mięsistości opatrzonemu sztafażowi horroru: sowie na gałęzi, plastikowym czaszkom, rechoczącej czarownicy.

Tym, co wzbudza pierwszy dyskomfort w kontakcie z głównym bohaterem jest jego obsesja na punkcie posiadania potomka. Kobiety, poza sprawnym łonem, nie mają dla niego żadnej wartości (co zresztą chętnie podkreśla). Do dzieci ma za to sporo sympatii, szczególnie do chłopców, których uważa za istoty czyste. Gdy podczas spaceru widzi dziecko szarpane przez ojca, karci opiekuna za brutalne obchodzenie się z „przedłużeniem rodu”. Małego poucza, że prawdziwi mężczyźni nie płaczą. 

W domu na Zé czeka Lenita, młoda żona, która mimo starań nie może zajść w ciążę. Zniecierpliwiony grabarz bez skrupułów ją zabija, wcześniej torturując kobietę jadowitym pająkiem. Po zrzuceniu z siebie tego ciężaru może polować dalej. Tym razem jego wybór padnie na Teresinhę, żonę przyjaciela, którego Zé także pozbawi życia. Scenę gwałtu na pogrążonej w żałobie wdowie ogląda się trudno. Ciosy napastnika mają ciężar, a realistycznie wykrzywiona, zalana krwią twarz „wybranki” tylko go podnieca. Coffin Joe pochyla się nad kobietą jak wampir, zakleszczając ją pomiędzy długimi pazurami. Po wszystkim Teresinha zapowiada samobójstwo. On, w upiornym geście, z uśmiechem wyciera sobie usta serwetką.

To nie pierwszy raz, kiedy grabarz bierze, co chce. Zé od dawna trzyma pod butem mieszkańców miasteczka. Kiedy, powiewając peleryną, wkracza do knajpy, atmosfera z miejsca staje się napięta; wszyscy wiedzą, że jego obecność oznacza kłopoty. Na wybuch nie trzeba długo czekać. Coffin Joe z pozorną uprzejmością dosiada się do grających w karty. By wyegzekwować wygraną, tnie przegranemu biedakowi rękę tulipanem (z właściwym sobie poczuciem humoru obiecuje jednak zapłacić za leczenie). Molestuje kelnerkę, a tego, który ośmieli się stanąć w jej obronie, bezlitośnie biczuje. Rozdźwięk klasowy nadaje sytuacji miejscowych dodatkowej beznadziei – zamożność i wykształcenie terroryzującego ich grabarza pozwala mu stać ponad prawem, bawić się ich uczuciami, od niechcenia obdzierać z lichych oszczędności[9]. Najbardziej jednak lubi kpić z ich wiary. W Wielki Piątek ze smakiem wgryza się w udziec jagnięcy, spoglądając z góry – dosłownie – na przechodzącą pod domem procesję i zaśmiewając się przy tym do rozpuku. Zé może sobie mówić, że nie znosi dramy. Tak naprawdę ją uwielbia.

This Night I'll Possess Your Corpse (1967)

Trudno o lepszego antybohatera horroru – obrzydliwego, ale efektownego, posklejanego z uproszczeń, przez które przebija się wieloznaczność. Charyzma Zé nie pozwala patrzeć z góry na jego diablęcy uniform, szerokie frazy i pospolitą megalomanię. Może to kwestia jego przyziemnej brutalności, znajdującej odbicie w fizyczności postaci: ciężkiej, ciosanej (choć nieco miśkowatej) twarzy, gęstej czarnej brodzie, gorejących oczach szajbusa. Choć zaprzecza zarzutom o sadyzm – mętnie stawiając się na pozycji naukowca, badacza ludzkich reakcji – fizyczne i, przede wszystkim, psychiczne dręczenie przywołuje na jego oblicze bezczelny uśmieszek. 

Coffin Joe lubi boksować się z ideami. Boga i zmarłych wyzywa na pojedynek, drze szaty, życzy sobie nawet końca świata. Zawsze chętnie wygłosi swoje credo. Jego bunt ma być wymierzony przeciwko słabym głupcom, którzy boją się życia, przez własną ignorancję uciekając w ślepe posłuszeństwo wymyślonym bytom. On, wewnętrznie wolny, widzi siebie jako trickstera i, jak mówi, nie zawaha się użyć mocy i sprytu, by rozciągnąć swoją władzę nad maluczkimi. Arogancja ma jednak granice. W Noc Zmarłych wszystko jest możliwe.

Na etapie kręcenia części drugiej Marins jest już sławny[10]. Kolejny film trylogii wciąż robi wrażenie niskobudżetową wystawnością. This Night I’ll Possess Your Corpse (Esta Noite Encarnarei no Teu Cadáver) z 1967 roku otwiera atrakcyjny kolaż bezeceństw, które będą miały miejsce w toku wydarzeń: makabry i seksu, węży, pająków i trupów. Roztrzęsiona czołówka zwiastuje charakter sequelu, jego gorączkową upiorność, tak różną od stosunkowo statycznej części pierwszej. Uszy wypełnia charakterystyczna dla produkcji Marinsa ścieżka dźwiękowa – muzyka piekielnej kakofonii, nakładających się na siebie wrzasków, jęków i zawodzeń.

Jak się okazuje, Zé udało się uciec przed śmiercią. Zza grobu powraca jakby gładszy, lżejszy na twarzy, narodzony na nowo. Z charakteru nic się jednak nie zmienia: wciąż poszukuje nadkobiety o podobnych poglądach, chętnej, by dać mu potomka. Grupę testową poddaje sadystycznej próbie. Damy, które poległy, odsyła do wnęki, napuszczając na nie jadowite węże. Jedna z nich rzuca na niego klątwę. Wieść, że w chwili śmierci była w ciąży, wprawia Zé w palpitacje. Rozgorączkowany umysł nie zna litości – na czterdzieści minut przed końcem filmu Coffin Joe zostaje wywleczony z łóżka przez wąską marę i zaciągnięty do piekła. Tę oryginalną wizję otchłani, w odróżnieniu od reszty filmu, nakręcono na kolorowej taśmie. Marins robi z niej dobry użytek: obsypana śniegiem jaskinia mieni się barwami. Umięśnione pachołki dźgają widłami rozczłonkowanych nieszczęśników. Rozlegają się wrzaski i jęki potępieńczych dusz, które, wysmarowane farbą i gliną, wrastają bezradnie w gipsowe ściany. Na tronie zasiada bachiczny sobowtór grabarza, który nie kryje rozbawienia.

W obliczu sił piekielnych ponownie ujawnia się słabość i strach Zé. Od pogardzanych przez siebie biedaków różni się mniej, niż mu się wydaje: on też sam wyznacza sobie bożka. Wiarę w nieśmiertelność duszy zamienia przecież na tę w nieśmiertelność krwi. W momencie zwątpienia uznaje jednak przynależność do ludzkiej rasy, którą tak gardzi. Na chwilę – w końcu życie toczy się dalej. Mogłoby się zdawać, że wraz z pojawieniem się Laury Coffin Joe wreszcie znajduje to, czego szukał: płodną, oddaną kochankę. Nad grabarzem gromadzą się jednak czarne chmury. Mieszkańcy miasta buntują się.

Po raz kolejny (nawet w analogicznym ujęciu) kobieta, którą zniszczył, powraca z zaświatów, by świadkować jego upadkowi i delektować się zemstą zza grobu. Zé tonie w bagnie, osaczony przez żądną zemsty gromadę. Kiedy zagłębia się w błocko, ukorzony przed bogiem (co, ku wściekłości Mojiki, wymusili na nim cenzorzy), szkielety jego ofiar wypływają na powierzchnię.

Gore zastosowane w This Night… wciąż szokuje: jak głaz, spod którego wylewa się chlust krwi i twarz zgnieciona na miazgę, nieodróżnialna od plamy błota. Marins pociągnie makabrę jeszcze dalej w nakręconym czterdzieści jeden lat później Embodiment of Evil (Encarnação do Demônio, 2008). Domknięcie trylogii przychodzi znienacka. Będącemu wiecznie pod kreską reżyserowi wreszcie udaje się mozolnie poskładać do kupy źródła dofinansowania. Po kilku dekadach Marins dostaje okazję zemsty na cenzorach, w retrospekcji odtwarzając finał drugiej części – tym razem po swojemu. W pierwotnym zamyśle główny bohater, wierny własnej filozofii, miał skończyć w zakładzie psychiatrycznym[11]. Ostatecznie powstaje z bagna, ze wstrętem wypluwa słowa, które włożono mu w usta, po czym wyłupia oczy policjantowi, a księdza tłucze krzyżem. 

Na samym początku Embodiment… Josefel Zanatas, już jako obszerny staruszek, wychodzi z więzienia. Nie tracił czasu – tam też zabijał, i to sporo. Świat się zmienił, ale dawne obsesje pozostają żywe, a wokół jego persony zdążył narosnąć kult. Emerytowany grabarz zabiera się za kompletowanie drużyny. Przepytuje chętnych na pomoc w realizacji własnej wizji z egzystencjalnych pytań, a jedną z wybranych w ramach castingu dziewczyn szprycuje narkotykiem, odkrawa jej pośladek i daje do zjedzenia.

Poza wstawkami wyjętymi z poprzednich filmów, Embodiment… nawiedzają zombie przeszłości: Teresinha, Lenita i Laura. Ofiary grabarza sprzed lat pojawiają się w czerni i bieli, jak gdyby wycięte z taśmy, z której się urwały. Potem następuje już festiwal gore: zaszywanie oczu i nurzanie twarzy w lepkim rojowisku karaluchów, walka o zawieszone na krzyżu zgniłe mięso i wycinanie gołej kobiety ze świńskiej tuszy, polewanie roztopionym serem i szczur wpełzający między nogi. Ta niepohamowana parada okropieństw zdaje się naturalnym krokiem dla Marinsa, zarówno w kategorii makabry, jak i erotyki. Bez stojących mu nad głową cenzorów reżyser wreszcie może się zabawić.

Stosunkowo niewiele scen – jak seks w powodzi krwi czy spacer mięsistym tunelem – zdaje się przełamywać monotonię. Trudno powiedzieć, czy wynika ona z wpadnięcia w pułapkę nostalgii, czy rzeczywiście Embodiment… nie ma już w sobie wystarczająco czaru, który charakteryzował poprzednie części trylogii. Grunt, że ostatecznie Zé do Caixão dostaje swoje domknięcie. Prawdopodobnie takie, o jakim zawsze marzył. 

Marins wystąpi w wielu produkcjach, ale jako Coffin Joe pojawi się jeszcze tylko w kilku. The Strange World of Coffin Joe (O Estranho Mundo de Zé do Caixão, 1968) to antologia trzech filmów, babrających się w lubianych przez reżysera motywach kanibalizmu, fetyszyzmu i sadystycznych praktyk. Coffin Joe występuje pomiędzy segmentami jako host. To rola, którą często będzie sobie dorabiał w prawdziwym życiu, trudniąc się występami na przyjęciach, w telewizji i w parkach rozrywki[12]. 

Barwne sekwencje piekielne, stanowiące kulminację Awakening of the Beast (O Despertar da Besta, 1970), może nie zaskakują aż tak po seansie This Night…, aczkolwiek film zaczyna się brawurowo. Komiksowa czołówka otwiera drzwi zadziwiającemu kinu drugsploitation. W pierwszej scenie młoda blondynka wstrzykuje sobie narkotyk w stopę, po czym ospale zdejmuje ubranie przed grupą wpatrzonych w nią mężczyzn; ich czoła perli pot. Zachłanne ręce odwijają z papieru żeliwną miskę. Do wtóru swobodnej, pacyfistycznej piosenki ona, roześmiana, kuca nad kociołkiem. Sika. 

Jak się za moment okaże, na film składają się sceny ilustrujące dyskusję o zgubnym wpływie narkotyków na moralność. Kolejna sekwencja, nie mniej osobliwa, też rozbrzmiewa śpiewem i tańcem. Ktoś rzępoli na gitarze, ktoś inny zwisa do góry nogami z murku, a zaczątkiem dalszej bonanzy jest spalenie blanta przez dziewczynę. Kiedy ona delektuje się dymkiem, otacza ją las pstrykających miarowo palców i kląskających języków.

Początkowe sekwencje narkotyczne ukazują chaotyczną ludzką masę i promieniują dziką, anarchistyczną energią, jednocześnie sympatyzującą i prześmiewczą. W przetykającym je panelu do spraw ludzkiej natury Marins pojawia się jako ekspert. Aby dowieść swoich racji, profesor użyje wizerunku Coffin Joego – plakatu na ścianie – do eksperymentu z LSD. Poddani działaniu psychodeliku śmiałkowie od wpatrywania się w papierowe oczy Mogiły przenoszą się w sam środek koszmaru, pełnego piekielnych jęków, zawodzeń i bulgotania. Nic dziwnego. Zé do Caixão to chyba ostatnia postać, z jaką chciałoby się mieć do czynienia na tripie.

The Bloody Exorcism of Coffin Joe (Exorcismo Negro, 1974) uchodzi za jeden z najbardziej komercyjnych projektów Marinsa. Zachowuje przy tym pewną przewrotność. Twórca dla odmiany wciela się w rolę pozytywnego bohatera – przyjaciela rodziny w różowym, sewentisowym kompleciku. Z ciepłym uśmiechem na ustach Mojica-reżyser toczy kulturalne dyskusje, w ramach których stara się wyjaśnić różnicę między nim, a stworzoną przez niego postacią. Wkrótce jednak w bezpiecznych murach domu zaczynają dziać się niepokojące rzeczy, a film wraca na dobrze znaną ścieżkę plugastwa. To, co sprawiało wrażenie próby przypodobania się szerszej publiczności i załagodzenia kontrowersyjnego wizerunku, okazuje się hucpą. Fikcja zawsze wygra z prawdą.

Wkrótce na światło dzienne wychodzi The Strange Hostel of Naked Pleasures (Estranha Hospedaria dos Prazeres, 1976). Większą część filmu wyreżyserował w zastępstwie Marcelo Ramos Motta, okultysta studiujący Thelemę. Marins gra tajemniczego recepcjonistę o dwóch twarzach. Jest noc, niebo rozdzierają pioruny, a w hotelu gromadzą się zróżnicowani goście. Jeszcze bawią się nieźle, ale gdy zegar wybije północ, na jaw wyjdzie mroczna prawda…

Hallucinations of a Deranged Mind (Delírios de um Anormal, 1978) składa się w przeważającej większości ze scen wyciętych z poprzednich filmów. Opatrzona mieszanka nie ma w sobie elementu świeżości, przez co seans spokojnie można odpuścić. Nawet bohater (którego wiara w istnienie Zé do Caixão poszła tak daleko, że sam Marins zostaje zaproszony, by pomóc mu rozdzielić żywą osobę od kreacji) pachnie powtarzalnością. Kwestia autentyczności fikcji przewija się przecież w The Bloody Exorcism… czy Awakening of the Beast. Przez wiele lat Hallucinations… był ostatnim filmem z udziałem tej kultowej postaci. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Marins łapie się fuch przy produkcji porno, zarówno w wersji soft-, jak i hardcore. Dla kasy kręci eksploatację, flirtując przy tym z innymi gatunkami: westernem, kinem przygodowym, komedią erotyczną (Pornochanchada)[13].

Za interesujące uzupełnienie kreacji Zé do Caixão można uznać Finis Hominis z 1970 roku. Tytułowy bohater, ów Koniec Człowieka – w tej roli, zgodnie z tradycją, reżyser – pojawia się nago na brzegu morza. Jego stoicka obecność zaczyna trząść lokalną społecznością. Nastroje buzują, przechodząc od świętego oburzenia po fanowską histerię, którą wzmacnia wiara w nadprzyrodzone umiejętności przybysza. Spragniony Finis, nieskażony społecznymi kodami, pije wodę z kościelnego kielicha. Wstawia się za cudzołożnicą, wytyka hipokryzję miejscowym. W finale kategorie zdrowego rozsądku, mądrości i prawdy zostaną podważone raz jeszcze.

W pewnym sensie za podstawowy temat filmów Marinsa można uznać kwestię wizerunku – ile w nim prawdy, ile ironicznej zabawy, a ile narcyzmu. Intryguje tak bezczelne stawianie się w roli reżyserskiego geniusza i samozwańczego wszechmocnego; postaci tak sugestywnej, że sam kontakt z jego podobizną na plakacie może wtrącić w ciężką kwasową psychozę. Marins nie tylko nie unika, ale wręcz zdaje się lubować w przytaczaniu komentarzy rodaków na własny temat. Z zainscenizowanych wypowiedzi wynika, że Coffin Joe to figura rozpoznawalna i modna, która jednak wciąż budzi obrzydzenie, moralny odruch wymiotny.

Można założyć, że kontrowersyjne poglądy rzucone na stosunkowo jednolity katolicki grunt i tak poniosłyby się szerokim echem. To jednak estetyka bierze zbiorową wyobraźnię we władanie i rozgrzewa dyskusję. Czym byłby buntownik bez elementu sceniczności i pozy? Sprawdza się stara jak świat prawda: przywdzianie peleryny nigdy nie jest złym pomysłem.

Zainteresowanie postacią Coffin Joego powraca ze zdwojoną siłą na początku lat dziewięćdziesiątych. Dostępność alternatywnych wydawnictw (zajmujących się dystrybucją zapomnianych obskur) wzmaga głód filmowych odkrywców. Osobliwy reżyser z Południa trafia na języki; twórczość Marinsa chwalą takie tuzy horroru jak Joe Dante, Tim Burton, Rob Zombie czy Stephen King[14]. A jemu w to graj. 

José Mojica Marins do końca życia zamiata ulice swoją długą peleryną. Nie sprawia wrażenia, jakby męczyła go własna kreacja. Obcięte paznokcie, „długie niczym makaron spaghetti”, trzyma w pudełeczku i dokleja, kiedy nadarza się okazja[15]. Na tamten świat przenosi się 19 lutego 2020 r.


[1] Za komiksem Skazaniec 666 w tłumaczeniu J. Jankowskiego, Warszawa 2019.
[2] P. Tombs, Mondo Macabro: Weird and Wonderful Cinema Around the World, Nowy Jork 2014, s. 119.
[3] L. Shaw, S. Dennison, Brazilian National Cinema, Abingdon 2007, s. 159.
[4] [red.] T. Bergfelder, L. Shaw, J. L. Vieira, Stars and Stardom in Brazilian Cinema, Nowy Jork 2016, s. 180.
[5] D. Totaro, P. Rist, Jose Mojica Marins: Up-Close and Personal. Talking with Coffin Joe, Off Screen, t. 9(6), 2005.
[6] [red.] D. Och, K. Strayer, Transnational Horror Across Visual Media: Fragmented Bodies, Londyn 2013, s. 141.
[7] Więcej na ten temat w: [red.] T. Bergfelder, L. Shaw, J. L. Vieira, dz. cyt., s. 180-183; L. Shaw, S. Dennison, dz. cyt., s. 155-157.
[8] L. Shaw, S. Dennison, dz. cyt., s. 155.
[9] L. Shaw, S. Dennison, dz. cyt., s. 158.
[10] P. Tombs, dz. cyt., s. 120.
[11] D. Totaro, Coffin Joe Returns to Montreal. An Interview with Jose Mojica Marins, Off Screen, t. 14(5), 2010.
[12] [red.] T. Bergfelder, L. Shaw, J. L. Vieira, dz. cyt., s. 189.
[13] P. Tombs, dz. cyt., s. 124.
[14] L. Shaw, S. Dennison, dz. cyt., s. 157.
[15] L. Rochter, A Cult Figure Conjures the Macabre, The New York Times, 2012.

NUMER 3: Sklepik z horrorami 10/2020

O autorce:

Miłośniczka kina gatunkowego i filmowej pulpy, tropicielka surrealności i queeru, pies na kino kobiet. Klei kolaże (@something.weird.collage).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Może cię zainteresować

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Do góry