Hu hu ha, hu hu ha – zima wcale nie jest zła! Szczególnie oglądana na dużym lub małym ekranie, w ciepłej kinowej sali albo w domu, pod grubym, wełnianym kocem. Śnieg, cudowny dar Matki Natury, zupełnie zmienia oblicze znanych, opatrzonych krajobrazów, z czego doskonale zdają sobie sprawę twórcy kina. Przy jego pomocy można wykreować baśniową scenerię, stworzyć wrażenie izolacji, a także podkreślić chłód relacji. Wraz z filmowymi bohaterami zanurzamy się w białym puchu, osłaniamy przed zamiecią i czerpiemy przyjemność z głośnego skrzypienia pod butami. Nie musicie się ciepło ubierać, zadbałyśmy, aby temperatura emocji w wybranych propozycjach była odwrotnie proporcjonalna do tej w spowitych mrozem miejscach akcji. (SN)
8. Hiszpańska krew w mroźnej Islandii – 101 Reykjavík (2000), reż. Baltasar Kormákur
Ostatni rok XX wieku. W tle słychać muzykę uwielbianą przez przedstawicieli generacji X – utwory Damona Albarna, GusGus i lidera zespołu The Sugarcubes, Einara Örn Benediktssona. Pod kodem 101 w Reykjavíku mieszka Hlynur, osobnik chłodny niczym panujący tu klimat. Neurotyczny i niedojrzały bohater jest po trzydziestce, jednak wciąż mieszka z matką, nie pracuje i niemal cały wolny czas spędza w okolicznych knajpach. Ćpanie i przygodny seks są jego jedyną rozrywką obok rozmyślań nad nieistotnością życia. Jednak dorosłość w końcu upomina się o mężczyznę. Bezpieczny biały puch otaczający dotychczasowe życie mężczyzny, roztapia się wraz z przybyciem ognistej Loli (odgrywanej przez almodovarowską aktorkę Victorię Abril), nauczycielki flamenco, która przyjeżdża do jego matki wprost z Hiszpanii. Islandzka zima jest spójna ze stagnacją i zamrożeniem, w jakim tkwi bohater. Z kolei południowy temperament bohaterki z gorącego kraju stanowi zwiastun zmian. Każda zima w końcu musi minąć, o czym Hlynur boleśnie się przekona. (SN)
7. Demony przeszłości – Wind river. Na przeklętej ziemi (2017), reż. Taylor Sheridan
Samochody grzęzną w białym puchu, śnieżna zawierucha oblepia twarze, a jedynym słusznym wdziankiem są mało twarzowe kombinezony. Gdy na terenie indiańskiego rezerwatu zostaje znalezione ciało zgwałconej dziewczyny, przybyła na miejsce ambitna agentka FBI, wspomagana przez lokalnego tropiciela dzikiej zwierzyny, będzie musiała zmierzyć się nie tylko ze sprawą, ale i kulturowymi zaszłościami wciąż trawiącymi okolicę. W świecie martwej przyrody to przeszłość zdaje się najbardziej żywotnym elementem krajobrazu, kierującym relacjami międzyludzkimi, drążącym indywidualne historie. Piecze, nie pozwala wyrwać się ze swojego uścisku, a ostatecznie, podpalona frustracją, popycha do zbrodni. Historia porzuconej w głuszy mieściny, pełnej cichych bohaterów i szumowin rodem z powieści Cormaca McCarthy’ego, dowodzi prawdzie starej jak świat: w obliczu ludzkiego okrucieństwa, nawet najdziksze zwierzę przestaje być problemem. Jest w tym odrobina banału, ale i serca dla opowieści. (MP)
6. Podróż bocznymi drogami – Pasja zabijania (1992), reż. Neill Fearlney
Ben Shorr to pracujący po nocach, spłukany taksówkarz, potężny fizycznie, szorstki, ale wyposażony w łebskie poczucie humoru i duszę artysty. Pewnego wieczoru do jego taksówki wsiada tajemnicza kobieta w kożuchu, najwyraźniej uwikłana w jakąś intrygę, przez kogoś ścigana. „Zawieź mnie do Seattle” – mówi, wymachując przez Benem plikiem banknotów – „Byle bocznymi drogami”. Ruszają więc w noc i śnieg rozklekotaną gablotą, z początku jako nieznajomi, potem przekorni wobec siebie partnerzy, wreszcie żarłoczni kochankowie. Taniec w przydrożnym barze, przystanek w byle jakim hotelu, podła kawa na stacji; w tle tęsknie zawodzi jazzująca trąbka. Kto wie, jak by się to skończyło, gdyby nie depczące im po piętach fatum. Być może zima przeszłaby w wiosnę, zamiast zastygnąć na zawsze, jak martwe ciało na mrozie i nieodżałowane wspomnienie. (DJS)
5. Ślizgawka – Orca (1977), reż. Michael Anderson
Zachłanny kłusownik Nolan (nie mający za grosz empatii w stosunku do Matki Natury – w przeciwieństwie do kobiet i rdzennego Amerykanina) omyłkowo zabija ciężarną orkę. Jej zrozpaczony partner wypowiada mu niemą zemstę. Początkowo orka jawi się jako istota z innego porządku, inteligentna i nieziemsko silna (wystawiwszy pyszczek nad powierzchnię wody, czai się w całej swojej oślizgłości z piekła rodem). Wkrótce staje się honorowym przeciwnikiem w walce, do której Nolan chce stanąć bez broni palnej, „jak równy z równym”. O zwierzęcym bohaterze postacie ludzkie wypowiadają się z mieszanką patosu i trwogi. Przejęcie wybrzmiewające w ich głosach i fabuła filmu przyjemnie trącą absurdem – zabawa jest przednia. Na rzecz ostatecznego pojedynku wypływamy na pełne morze, a im dalej, tym zimniej. Przeciwnikowi wielkiego ssaka od narastającego obłędu tężeje twarz. Panu Orce, temu lodołamaczowi w świecie zwierząt, tylko w to graj. (KG)
4. Gdy śnieg topnieje, budzą się demony – Ostatni zima (2006), reż. Larry Fessenden
Tundra arktyczna na Alasce. Na terenie śnieżnej pustyni stacjonuje grupa badawcza przymierzająca się do budowy platformy wiertniczej. Ekipę zasila zwichnięty trójkąt miłosny : pełna skrupułów naukowczyni, niechętny polityce korporacji naftowej ekolog oraz zwalisty szef ekipy, zdeterminowany, by doprowadzić zlecenie do końca. Ten ostatni, chwilę wcześniej odrzucony przez kochankę, teraz nakręca się frustracją i potrzebą dominacji. Jest też obcesowy wobec praw natury, więc łatwo staje się centralnym ogniwem intrygującej gry kontekstów płciowo-ekologicznych. Dość powiedzieć, że gdy w bazie ludzie zajmują się sobą, na zewnątrz natura szykuje odwet. Ocieplenie klimatu uwalnia spod zmarzniętej gleby i śniegu mityczne istoty. Jeśli życie ci niemiłe, proszę bardzo – wyjdź na śnieg, zobacz, jak szczerzą zęby. (DJS)
3. Zamarznięte konie w wyśnionej krainie – Moje Winnipeg (2007), reż. Guy Maddin
Film Maddina jest poematem miłosnym zadedykowanym kanadyjskiemu miastu. Fragmenty własnej biografii reżyser przeplata fantazjami, ubierając całość w charakterystyczną dla epoki kina niemego estetykę. W Moim Winnipeg każda scena zdaje się odrealniona i swojska jednocześnie. To świat wspomnień, ech z dzieciństwa, w którym śnieg miał magiczną moc nadawania codziennym krajobrazom nowej jakości, aury cudownej i dziwnej. Najbardziej pamiętny obraz – łby zamarzniętych, uwięzionych w zaspach koni – jest świetnym przykładem połączenia faktów z imaginacyjną formą, która całkowicie odbiera je prawdzie i zwyczajności. Reżyserowi najbliżej do twórczości Brunona Schulza, jego ulubionego pisarza. Podobnie jak on, Kanadyjczyk potrafi przetworzyć rzeczywistość w swój autorski, wyjątkowy i bardzo zaśnieżony sen. (SN)
2. Śpiewam i tańczę – Winter A-Go-Go (1965), reż. Richard Benedict
Kiedy kończą się pieniądze, człowiek wpada na różne pomysły. Przykładem może być zimowe oblicze filmu plażowego, nurtu, który cieszył się (krótkotrwałą) popularnością w latach sześćdziesiątych. Kiedy rozgogolone pląsy na tle fal opatrzyły się młodocianej widowni, skrzętni producenci postanowili przenieść formułę na białe zbocza. Ski Party (oparte na motywie „chłopa przebranego za babę”) okazało się sporym sukcesem, pospieszono więc z kolejną produkcją podług nowej reguły. Następca, Winter A-Go-Go, lepiej wykorzystuje rozrywkowe walory pomysłu. Piosenka przewodnia wpada w ucho, erotyka buzuje już całkiem wyraźnie, do tego zdecydowanie więcej tu śpiewu i tańca na tle zaśnieżonych stoków – a także więcej bikini, tego specyficznego fetyszu beach movies. To obraz kina dla nastolatków sprzed rewolucji, która obróci ich życia (i ich filmy) o 180 stopni – z dzisiejszej perspektywy nieznośnie dziecinnego, tak kliszowego i prostego, że aż wpadającego w kamp. Seans sugerowany na dni, w których mózg zmienia się w sałatkę majonezową. (KG)
1. Walizka pełna strachu – Prosty plan (1998), reż. Sam Raimi
Trzech facetów znajduje w lesie wrak samolotu, a w nim walizkę z ponad czterema milionami dolarów. Prosty plan, zakładający przytulenie pieniędzy na wiosnę, gdy śnieg odsłoni szczątki maszyny, a ich właściciele nie upomną się o swoje, szybko zaczyna się komplikować. Zima, w filmie Sama Raimiego należąca do zwierząt, nie kojarzy się z przytulnością puchatego koca. Kreowana jest na łonie martwej natury, gdzie prym wiodą przyczajone w koronach drzew, wypatrujące śmierci kruki czy lisy sprytnie zakradające się do kurnika, przecinające kadr z truchłem ofiary w pysku. Ponury krajobraz staje się tłem dla gęstej intrygi, zawiązującej się w momencie, gdy relacje międzyludzkie zaczynają giąć się pod ciężarem tajemnicy. Twórca zręcznie łączy przerysowany gatunkowy sztafaż, do którego przyzwyczaił widzów w poprzednich filmach, z tembrem poruszającego dramatu buzującego od chciwości i gry pozorów. Unika przy tym jednoznacznych ocen i banałów. W neo-noirowej rzeczywistości, amerykański sen wyściełany jest trupami. (MP)