You Can’t Kill the Boogeyman. Analiza serii Halloween

Bez pierwszego filmu z tego cyklu nie byłoby slasherów – a nawet gdyby były, to na pewno nie w formie, w jakiej znamy je dziś. Trzydziestoletni John Carpenter kręcąc czwarty w dorobku pełny metraż nie mógł wiedzieć, że tworzy podwaliny nowego gatunku oraz popkulturowy fenomen, a swoim zrealizowanym za śmieszne pieniądze horrorem zaczyna serię, którą jego następcy będą kontynuować przez ponad 40 lat. 

Uwaga: w tekście pojawiają się liczne spoilery. Analiza nie obejmuje całkowitych rebootów cyklu, czyli Halloween (2007) i Halloween II (2009) Roba Zombiego.  

Giallo po amerykańsku

Badacze i fani mają różne opinie na temat tego, w jakim filmie po raz pierwszy pojawiły się wątki, które można traktować jako „slasherowe”. Niektórzy jako protoslashery wyróżniają thrillery z lat 60., takie jak Psychoza (1960, A. Hitchcock) czy Podglądacz (1960, M. Powell). Inni wskazują na obskurne kino lat 70.: Teksańską masakrę piłą mechaniczną (1974, T. Hooper) czy kanadyjskie Czarne święta (1974, B. Clark), nawiązujące estetyką i konstrukcją fabularną do włoskich gialli, również określanych przez część badaczy i widzów jako bezpośredni poprzednicy slasherów. 

Nie ma jednak wątpliwości, że filmem, który wyznaczył zasady gatunku i spopularyzował slashery jest Halloween Johna Carpentera z 1978 roku. Chociaż trudno w pewnym sensie nie zgodzić się z Piotrem Kletowskim, który we wstępie do pierwszego tomu Europejskiego kina gatunków nazwał film nowojorskiego reżysera dziełem „epigońskim” w stosunku do wspomnianych wcześniej krwawych włoskich kryminałów, horror Carpentera nie jest całkowicie odtwórczy. Co więcej, to właśnie innowacje wprowadzone przez reżysera pozwoliły slasherowi zadomowić się w USA na dobre, podczas gdy próby przeszczepienia giallo na grunt amerykański wypadały różnie. 

Większość gialli (nawet tych bliższych kinu grozy, jak Suspiria [1977] i Fenomeny [1985] Dario Argento) opartych jest na strukturze narracyjnej kryminału. W Halloween zrezygnowano jednak ze stawiania w centrum filmowej opowieści zagadki z gatunku whodunnit, a zamiast tego ujawniono tożsamość mordercy już na samym początku filmu, pokazując sceny z jego dzieciństwa – pierwszego dokonanego mordu. I chociaż giallo, tak jak Halloween, często eksplorowały dzieciństwo zabójcy, także i tutaj pojawiają się pewne różnice narracyjne. Po pierwsze, wynika to ze wspomnianej już wcześniej kryminalnej natury tych włoskich gatunkowców, a więc z ukrywaniem personaliów zabójcy do samego końca. Po drugie, włoscy twórcy często babrali się w dość płytkiej psychoanalizie, by wytłumaczyć mordercze motywacje swoich bohaterów, podczas gdy w filmie z 1978 roku obrazki ze szczenięcych lat zabójcy służą do budowania legendy jego postaci jako „czystego zła”.  

Carpenter zmienił też status ontologiczny mordercy. W większości giallo zagrożenie nie ma charakteru nadprzyrodzonego (poza wspomnianymi wcześniej horrorami-giallo), natomiast w przypadku Michaela Myersa sprawa nie jest tak oczywista. Chociaż w początkowych minutach filmu nic nie wskazuje na to, żeby nie był człowiekiem, niewiele później pojawiają się już pierwsze sugestie, każące podważyć jego człowieczeństwo. 

Opiekujący się nim w szpitalu psychiatrycznym Dr Loomis wielokrotnie podkreśla w rozmowie z innymi, że Myers jest „czystym złem”, „śmiercią” czy, że „ma oczy diabła”. Dzieci z kolei ochrzczą go mianem boogeymana, czyli określeniem pochodzącym ze szkockiego folkloru, które później na stale przylgnie do slasherowych morderców o nadludzkich możliwościach. W Filozofii horroru Noël Carroll jednoznacznie kategoryzuje slasher jako horror właśnie ze względu na nadprzyrodzony charakter występujących w nich antagonistów. 

Większość morderców z gialli ścigało swoje ofiary po miejskiej dżungli – ze szczególnym upodobaniem do spiralnych klatek schodowych. W Halloween drapieżnik żeruje na amerykańskim przedmieściu. Zmiana miejsca polowania była podyktowana aspektem praktycznym – mordercy łatwiej niepostrzeżenie dostać się do swoich ofiar w domach wolnostojących i cicho je wyeliminować. Włosi jakoś na to nie wpadli, wpuszczając morderców w czarnych rękawiczkach do kamienic.   

Halloween Carpentera pojawia się też postać, która spopularyzowała trop nazwany w latach 90. przez Carol J. Clover jako final girl. Chociaż miano pierwszej finałowej dziewczyny część fanów gatunku i badaczy przypisuje Sally Hardesty ze wspomnianej wcześniej Teksańskiej masakry piłą mechaniczną, w świadomości innych tą najbardziej archetypową jest właśnie grana przez Jamie Lee Curtis Laurie Strode, która w pierwszej części jest jeszcze dość bierna w porównaniu z pomysłową Nancy Thompson z Koszmaru z ulicy Wiązów (1984, W. Craven) czy nawet samą sobą z Halloween – 20 lat później (1998, S. Miner) i innych późniejszych części serii. 

Tradycyjnie rozumiana postać final girl jest osobą płci żeńskiej, której udaje się przeżyć ostatnią konfrontację z mordercą i/lub zabić go. Jej typową cechą było odróżnianie się od reszty swoich rówieśników, przez mniej entuzjastyczne podejście do wszelkich używek czy seksu. W najwcześniejszych latach popularności slashera cechę konstytutywną final girl stanowiło bycie dziewicą, co skłaniało do konserwatywnej interpretacji tej figury. Z innej strony jednak postać ta często łączyła w sobie cechy stereotypowo żeńskie i męskie oraz dawała sprawczość bohaterce kobiecej, co innych teoretyków kina skłaniało ku progresywnemu odbiorowi figury final girl.    

Dziedzictwo Johna Carpentera

Na chwilę obecną Halloween z 1978 roku doczekało się dziewięciu kontynuacji, a na 2022 rok zapowiedziana jest ostatnia część nowej trylogii Davida Gordona Greena. Z jednej strony nie ma w tym nic niezwykłego – Jason Voorhees, Freddy Krueger czy Laleczka Chucky też mogą pochwalić się podobną liczbą kontynuacji swoich morderczych przygód. Z drugiej jednak żadna ze slasherowych serii nie wyróżnia się (przypominającą niemal serial) ciągłością fabularną, choć – co należy przyznać – mocno zaburzoną. W związku z tym, a także rozciągnięciem cyklu na kilka dekad, warto przyjrzeć się mu jako całości.  

Halloween 2 (1981, R. Rosenthal) kontynuuje wydarzenia z pierwszej części i rozgrywa się w tę samą halloweenową noc, co film z 1978 roku. Pierwszy sequel boleśnie odstaje jednak od oryginału – siłą jedynki było m.in. skondensowanie akcji, a w slasherze Rosenthala niepotrzebnie zostaje ona rozmieniona na drobne. Zrezygnowano też z ascetyczności morderstw i dodano więcej krwi, co upodobniło film do reszty popularnych filmów gatunku. W Halloween 2 można też znaleźć bezpośredni cytat z Głębokiej czerwieni (1975) Daria Argenta, pod postacią słynnej sceny topienia w wannie pełnej gorącej wody. 

Trzecia część serii stanowi jeden z dziwniejszych przypadków sequeli w historii kina. W Halloween 3: Sezon czarownic (1982, T. Lee Walace) postanowiono wykasować postać Michaela Myersa, a co za tym idzie wszystkie powiązane z nim wątki fabularne. Tak naprawdę jest to więc film zupełnie osobny, który z oryginałem łączy jedynie czas akcji osadzony w ostatnią październikową noc. Potraktowanie poprzednich części z buta większości widzów się nie spodobało, co sprawia, że Halloween 3 często jest oceniany jako najgorsza część serii. Chociaż teraz przeżywa swego rodzaju renesans, poza klimatem i estetyką to dość płytka antykorporacyjna bajka. 

Halloween 4: Powrót Michaela Myersa (1988, A. B. McElroy) po porażce odłączonej od całości trójki powraca do postaci mordercy o pustym spojrzeniu i jego arcywroga doktora Loomisa. Celem Myersa nie jest już jednak Laurie Strode (twórcy zdecydowali się uśmiercić jej postać, gdy Jamie Lee Curtis zrezygnowała z występu w filmie), a jej kilkuletnia córka Jamie. W stosunku do poprzednich części, czwórka jest najbardziej napakowana akcją i pokazami siły fizycznej Michaela, który wiele ze swoich ofiar zabija gołymi rękami. Pod koniec filmu mamy też nie jedną, a dwie final girls, z czego jedną jest właśnie 8-letnia Jamie Lloyd.  

Halloween 5: Zemsta Michaela Myersa (1989, D. Othenin-Girard) śledzimy dalsze losy córki Laurie. Ta część podobnie jak poprzedniczka ma swój śmieciowy urok i klimat, które części widzów zrekompensują dziury w scenariuszu. Jednym z najdziwniejszych elementów filmu jest próba uczłowieczenia Michaela i obdarowanie go pojedynczą słoną łzą, którą roni, gdy na prośbę Jamie na chwilę zdejmuje maskę. Ludzki odruch nie trwa jednak długo, bo morderca szybko chwyta za nóż. Po co była scena stojąca w sprzeczności z całą mitologią postaci Myersa? Tego nie wie nikt. 

W wielu rankingach widzów to właśnie Halloween 6: Przekleństwo Michaela Myersa (1995, Joe Chappelle) należy się miano najgorszego filmu serii. Chociaż można by się po niej spodziewać post-slasherowej nutki charakterystycznej dla kina lat 90., szósta odsłona jest odegrana całkowicie na poważnie, co osuwa ją w opary nieśmiesznego absurdu. Całkowity chaos fabularny zostaje doprawiony kuriozalnym wątkiem sekty, tłumaczącym nieśmiertelność i nadludzką krzepę Michaela.  

Wielki powrót Jamie Lee Curtis w Halloween: 20 lat później (1998, S. Miner) nie poszedł jednak w parze ze znaczącym wzrostem jakości filmu. Twórcy być może słusznie odpuścili sobie kontynuowanie fabuły z trzech poprzednich części (zignorowanie wątku sekciarskiego na pewno wyszło im na dobre) i zrealizowali sprawny, ale niewyróżniający się niczym slasher dziejący się w przestrzeni uniwersyteckiej. 

Po nie najgorszej, lecz pozbawionej klimatu siódemce, przyszła pora na kolejny niesamowity paździerz, czyli Halloween: Powrót (2002, R. Rosenthal), który jest mocnym konkurentem trójki i szóstki do miana najgorszego filmu serii. Postać Laurie (na prośbę samej aktorki) zostaje bardzo szybko uśmiercona, jednak nie to jest najgorsze. Pomysł wyjściowy z reality show nadawanym z domu Michaela Myersa miał jako taki potencjał rozrywkowy, ale został bezlitośnie zabity przez nieudaną próbę uczynienia go bardziej świadomym post-slasherem.  

Zauważalny skok jakościowy pojawił się wraz z premierą Halloween (2018) Davida Gordona Greena, którego fabuła ignoruje wszystkie poprzednie części poza oryginałem Carpentera. Na powrót do franczyzy udało się namówić Jamie Lee Curtis, której postać po raz pierwszy została nieco bardziej pogłębiona. Film Greena to solidny slasher zrealizowany na poważnie, ale z polotem, którego zabrakło jego kontynuacji.   

Halloween zabija (2021, D. Gordon Green) kontynuuje wątki z filmu z 2018 roku w taki sam sposób, w jaki dwójka ciągnęła te z horroru Carpentera – akcja dwóch filmów dzieje się tej samej nocy. Niestety, reżyser zachłysnął się swoją wizją rozwoju postaci Myersa oraz jego relacji z Laurie i pogrążył się w miernej próbie filozofowania na temat natury zła. Odpuścił tym samym trzymanie całej historii w ryzach, która rozjechała się wraz z idiotycznie zachowującymi się bohaterami. Ta część faktycznie, tak jak zapowiadali marketingowcy, jest najbardziej krwawą odsłoną cyklu, ale też najnudniejszą i najbardziej irytującą. Nie zobaczymy też za wiele Jamie Lee Curtis w akcji, która znaczną część filmu spędzi w szpitalnym łóżku. 

Najpoważniejszy slasher ever

Porównując ze sobą wszystkie filmy z serii, można zauważyć pewne tendencje. Halloween  Carpentera opierało grozę przede wszystkim na figurze Michaela Myersa i jego pojawianiu się w obrębie wzroku widza, a nie jego ofiary. „Teatr umysłu” jak nazwał go sam producent filmu, w kolejnych częściach był jednak sukcesywnie zastępowany przez coraz więcej jump scare’ów oraz scen gore – apogeum tych mniej wyrafinowanych chwytów możemy doświadczyć w Halloween zabija.

Sama postać Michaela pomimo pewnych potknięć konsekwentnie portretowana jest jako personifikacja czystego zła. W takim kontekście nie ma się co zżymać na jego liczne powroty zza grobu, jeśli stanowi on tylko pewną reprezentację. Na podobnej logice zdaje się opierać figura doktora Loomisa jako siły dobra, który co prawda nie ma swoim koncie aż tylu zmartwychwstań, ale w czwartej części też wyłania się po pożodze z dwójki jak feniks z popiołów. 

Co jednak zaskakujące, chociaż inne slasherowe serie zmierzały w którymś momencie w stronę samoświadomości czy post-slasherowego sznytu, w Halloween zmiany nut są kosmetyczne – szaleństwem, na jakie sobie pozwolono, są jedynie liczne autocytaty w kolejnych horrorach cyklu. W szóstej i siódmej części wprawdzie odpuszczono trop final girl jako wiecznej dziewicy, jednak Green niejako powrócił do niego, jeśli jako ostatnią dziewczynę potraktujemy wnuczkę Laurie, chociaż w filmach z 2018 i 2021 roku nie ma w zasadzie postaci, której z pełnym przekonaniem moglibyśmy nadać ten tytuł. W stronę kina w stylu Krzyku (1996-2011, W. Craven) podążało nieco Halloween: 20 lat później Halloween: Powrót, jednak w tym pierwszym za mało poluzowano sztywny gatunkowy gorset, a w tym drugim ciut za bardzo. 

Być może coś jednak jest w tym ponuractwie Myersa, jeśli seria cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem od ponad 40 lat. Zło w czystej postaci (czy może raczej „kształcie”), które reprezentuje Michael, wciąż budzi lęk i fascynację, czego dowodem jest chociażby rozbicie box office’u w USA przez Halloween zabija w weekend premiery. 

Ubrany w maskę kapitana Kirka ze Star Treka morderca finalnej rzezi ma dokonać w ostatniej części trylogii Greena, czyli zapowiedzianym na 2022 rok Halloween Ends. Obiecanki-cacanki, Myers miał nie wstać z grobu już wiele razy, a jak wiadomo – nie da się zabić Boogeymana. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Może cię zainteresować

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Do góry