Przybrudzone t-shirty, za duże dżinsy i ogorzałe policzki zastąpiono swetrami z grubym splotem, puchowymi kurtkami i zmarzniętymi twarzami. Upał i lepkość zmierzchu wakacji chłodem bezśnieżnej zimy tuż przed Bożym Narodzeniem. Mimo to, ostatnie chłopięce chwile z filmów, które dzielą trzy dekady, mają w sobie ten sam rodzaj smutku i ulotności.
Losy bohaterów Stań przy mnie (1986, R. Reiner) odbijają się w historii starszych kolegów, opowiedzianej przez Kevina Philipsa w Super Dark Times (2017). Po ostatnim intensywnym lecie przychodzi już tylko przygnębiająca jesień, a wraz z nią – koniec złudzeń.
Czas dojrzewania to okres przekraczania granic, nabywania odwagi, kształtującej charakter oraz przeżywania magicznych momentów, gdy nawet zwykłe przedmioty mają niezwykłą moc. Śmiałek, który zje obrzydliwy smakołyk ze sklepu może przypiąć sobie odznakę najtwardszego w grupie. Zwinięte z domu szlugi, palone przy ognisku w towarzystwie kolegów, mają najlepszy smak. Chłopcy dorastają w rytm grupy, którą charakteryzują silne emocje i nieprzewidywalność. Napięcia czasami znajdują ujście w agresji, bądź autoagresji, a jej efekty zbliżają młodych bohaterów do bezwzględnego świata dorosłych. Pozornie nierozerwalne braterstwo ma cierpki posmak krwi, gdy dorosłość czyha tuż za rogiem, stopniowo rozluźniając więzy nastoletnich przyjaźni.
Film Roba Reinera, będący adaptacją opowiadania Stephena Kinga Ciało, pielęgnuje nostalgiczną magię domków na drzewie i skarbów znalezionych w piasku, nie pozostawiając wątpliwości co do ulotności tych doświadczeń. Narracja z offu (przynależna dorosłej wersji jednego z bohaterów, który powraca do wspomnień z dzieciństwa), sytuuje nas w dystansującej pozycji do bieżących wydarzeń, podkreślając urywkowy charakter ostatniego lata. Spontaniczna podróż ku martwemu ciału chłopca to ostatni taki kumpelski, przygodowy zryw. W kierunku horyzontu podąża się wyłącznie pieszo, nawet jeżeli ścieżka wiedzie przez zdradzieckie mokradła. Przyjacielskie drogi w końcu będą musiały się rozejść w stronę dorosłości, różnych szkół i nowych doznań. Symbolem tych ostatnich stanie się dziewczęca energia (w Stań przy mnie obecna jedynie w aroganckich przechwałkach starszych chłopaków).
Reżyser nie infantylizuje tęsknoty, ani nie kreuje dzieciństwa na magiczną krainę, w której życie jest wyłącznie spokojne i dobre. Z takim samym zapałem portretuje nostalgię epoki rock’n’rolla, co słodko-gorzkie doświadczenie dorastania, wypełnione rówieśniczą przemocą, chłodem nieobecnych rodziców czy rozczarowującymi nauczycielami, dalekimi od ideału. Nieuchronność końca niewinności podkreśla przede wszystkim śmierć, która towarzyszy bohaterom od początku. Przewija się nie tylko w celu podróży, ale również w ich osobistych historiach. Przyjacielska wyprawa z dwoma dolarami w kieszeni i głowami pełnymi odważnych wizji to jedyna szansa na doznanie bliskości – uczucia potrzebnego, lecz ulotnego. Przecież nie ma nic ważniejszego w okresie dorastania niż poczucie akceptacji.
Gdy zapada zmrok
Kevin Phillips na pierwszy rzut oka zaczyna z tego samego punktu co Reiner – martwego ciała, które wpływa na układ sił w paczce znajomych. Szybko się jednak przekonujemy, że jego opowieść zmierza w przeciwnym kierunku, mimo że tak jak dzieło z lat osiemdziesiątych, opowiada o dojmującej potrzebie przynależności. Tym razem trup nie scala bohaterów w ostatniej wspólnej podróży i nie sprzyja jedynym w swoim rodzaju wspomnieniom, ale systematycznie rozstraja zażyłości w grupie. Czy mogło być inaczej, skoro do śmierci młodego chłopaka przypadkowo doprowadził jego kumpel? Co istotne, przyjacielska paczka wcale nie jest trwałym konstruktem tak jak w filmie Reinera, a jedynie zbiorem osamotnionych indywidualności, które przylgnęły do siebie w wyniku przypadku.
Złowieszczy prolog filmu jasno daje do zrozumienia, że nie będziemy mieli do czynienia z ciepłą historią, portretującą grupę rówieśniczą jako bezpieczną przystań, w której można ukryć się przed światem. To opowieść usytuowana w skąpanym w szarościach miasteczku, zawieszonym pomiędzy ponurą jesienią, a jałową zimą (o tej drugiej informują jedynie świąteczne ozdoby). Otwiera ją makabryczne ujęcie zwierzęcego truchła w szkolnej sali. Dorośli nie do końca wiedzą co począć; gdy w końcu jeden z mężczyzn bierze sprawy w swoje ręce, dostrzegamy, że niektórych problemów nie da się tak łatwo zamieść pod dywan. Myśl ta będzie nam towarzyszyć do samego końca.
Kino każdej epoki potrafi pięknie tęsknić za poprzednimi dekadami. Czy to za ortalionowymi i wytapirowanymi„ejtisami” w filmach z ostatnich lat, czy, jak w czasach premiery Stań przy mnie – za tanecznymi latami pięćdziesiątymi. Nostalgiczne filmy najczęściej ignorują bolączki okresu, o którym opowiadają, czy to zimnowojenny wyścig zbrojeń czy atomowe lęki. Mimo że Phillips, podobnie jak autor Stań przy mnie, spogląda w przeszłość, snując historię o blaskach dorastania, to jednak daleki jest od sentymentalnych westchnień. Lata dziewięćdziesiąte w Super Dark Times to w istocie epoka szarości i smutku; era tuż przed masakrą w Columbine, która położyła się cieniem na błogiej kulturze młodzieżowej. Chłopcy dojrzewają ukradkiem: oglądając porno, rozmawiając o masturbacji, paląc zioło, ekscytując się koleżankami ze szkoły i zacieśniając przyjacielskie więzy, które ratują przed starszymi oprychami. Życie, podobnie jak w Castle Rock, toczy się od jednego fascynującego przeżycia do drugiego. Na rowerowych wycieczkach daje o sobie znać buńczuczna brawura, chociaż ostatecznie to nieśmiałość jest tym, co definiuje bohaterów w relacjach damsko-męskich. Szczytem odwagi jest krzyknięcie „penis” przed domem atrakcyjnej koleżanki, która przez większą część akcji jawi się jako fantazmatyczny konstrukt w głowach młodzieńców spragnionych nowych doświadczeń. To dziewczyny są inicjatorkami zmian, osobami, które popychają uczuciowe relacje do przodu. W lirycznej kreacji Elizabeth Cappucino, która wciela się w Allison (obiekt westchnień dwóch dobrych kumpli) najlepiej widoczna jest kruchość pierwszych miłości, a zarazem ich wpływ na młodzieńczą dumę. Czasami jednak dziewczyny za swoją sprawczość płacą wysoką cenę. Przekonuje nas o tym depresyjny finał, w którym dochodzi do aktu przemocy motywowanego zranieniem wrażliwej nastoletniej męskości.
Dzieciaki z opowiadania Stephena Kinga nie mają złudzeń. Wiedzą, że przed nimi ostatnie wspólne lato, mimo to zmierzają ku niemu ramię w ramię, kolekcjonując wspomnienia. Relacja młodych bohaterów Phillipsa jest intensywna, oparta na podobnych potrzebach, szybko się jednak rozpada. Do makabrycznego epilogu zmierzamy już po gruzach niszczejącego kumpelstwa, a zapowiedzią końca jest krótkie, rzucone zaraz po tragedii, żołnierskie zdanie: „gdyby ktoś pytał, to się nie kumplujemy”. Śmierć staje się punktem zwrotnym, ostatecznym końcem niewinności, aktem wyważającym z buta drzwi do paranoicznej dorosłości. Ta, podobnie jak w filmie Reinera, reprezentowana jest przez nieobecnych rodziców (bądź nadopiekuńczych, którzy także nie potrafią sprostać emocjonalnie postawionej przed nimi sytuacji).
Matka Zacha (Owen Campbell), wokół którego koncentruje się główna część akcji, utożsamia dom z kojącą stabilizacją. Porzuca chęć wglądu w życie syna, dopóki ten mieszka pod jej dachem, chroniony bezpiecznymi czterema ścianami. „Wróciłeś wczoraj później niż zwykle” – rzuca zatroskana, ale finalnie uspokaja ją zbywająca odpowiedź chłopaka. Udaje się zachować status quo. Gdy miastem wstrząsa informacja o zaginionym nastolatku, to właśnie ona najbardziej potrzebuje pocieszenia, pewności, że jej syn wciąż jest obok niej. Sama jednak nie potrafi okazać mu wsparcia, gdy ten przeżywa kryzys. Z kolei matka Josha (Charlie Tahan), neurotycznego chłopaka, który ma krew na rękach, nie widzi problemu w jego konsekwentnym izolowaniu się. Wystarcza jej poczucie że przynajmniej ma go blisko siebie. Kobiety charakter poznajemy głównie poprzez rozmowy innych bohaterów. Rodzicielskie relacje, mimo że wykreowane inaczej niż w filmie Reinera, pozostają równie toksyczne. Nastolatkowie po raz kolejny pozostawieni są sami sobie, w świecie wszechogarniającej pustki. Nie ma tu miejsca na ciepło, a zewnętrzne bodźce wydają się służyć jedynie wzmożeniu samotności. Im mocniej pogrążają się w paranoi i potrzebie ukrycia tajemnicy, tym bardziej zdają się niewinni i bezbronni. Dorosłość znienacka serwuje prawy sierpowy.
Poczucie wyobcowania uwidacznia się także w samej kreacji miasteczka – przestrzeni, która nie otula bezpieczeństwem tak, jak przyroda w Stań przy mnie. Dzieciaki, przemierzając bajeczne, pełne zieleni okolice Castle Rock, z dala od karcącego spojrzenia dorosłych, czują się jak w domu. Szczytem frajerstwa jest dla nich przebycie wyznaczonej drogi „stopem”, gdy okolica tak intensywnie nęci bezkresem zieleni. Mijany most staje się punktem zwrotnym, miejscem, w którym umacnia się pewność siebie. W Super Dark Times ta sama konstrukcja spowita jest mrokiem i trupią aurą, przenikającą do trzewi bohaterów niczym choroba. Opuszczona, zamknięta dla ruchu, wchłania tragiczne historie śmierci (często samobójczych), które powtarzane są przez nastolatków z wypiekami na twarzy i ekscytacją. Most potęguje zarazem uczucie klaustrofobii, jako punkt, zamykający miasto na innych. Zrujnowane fabryki, puste ulice, zimne niebo, nawet wierzchołki drzew wyglądają złowieszczo. W końcu to opuszczony park staje się świadkiem tragedii, która naznaczy całą grupę niezmywalnym piętnem. Kevin Phillips hipnotycznym nastrojem udowadnia, że piekło na ziemi czasami przeszywa chłodem. W takim świecie rozwieszone gdzieniegdzie świąteczne lampki wydają się jedynym żywym, dającym światło elementem krajobrazu.
Stań przy mnie (1986), reż. Rob Reiner
Super Dark Times (2017), reż. Kevin Phillips
NUMER 2: Ostatni dzień lata | 08/2020 |
O autorce:
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa. Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.