Kino i sen łączy symbiotyczna relacja. Teoretycy filmu napisali już chyba wszystko o ciemnych salach, dziwnych projekcjach, obrazach malujących się za zamkniętymi oczami i spełnieniu niemożliwych na jawie fantazji. Ze snów czerpali zarówno mistrzowie – Luis Buñuel, Ingmar Bergman, David Lynch, jak i rutyniarze pracujący dla Fabryki Snów. Marzenia nocne i koszmary znajdziecie w tysiącach musicali, horrorów i filmów dziecięcych. My prezentujemy wyimki z onirycznego kina: sny erotyczne i słodkie; lękowe i kacowe. Dobrej nocy! (KK)
8. W sieci pająka – Zirneklis (1992), reż. Vasili Mass
Łotewski filmo-poemat niemal w całości utkany jest ze snu. Klasyczna w formie przypowieść o młodej dziewczynie dojrzewającej w konserwatywnym środowisku, szybko przechodzi w klimat dzikiej baśni o celebrowaniu seksualności, która wypełniona jest artystycznymi uniesieniami oraz lubieżnymi halucynacjami. W tym świecie szczególnie błyszczy demoniczno-pajęczy podtekst śnienia. Łączy naiwność podlotka z wewnętrznym pragnieniem doświadczenia czegoś, co wykracza poza rzeczywistość. Kluczowa w przemianie z dziewczyny będącej inspiracją dla portretu Maryi w pewną swojej cielesności młódkę jest jedna scena. Gdy bohaterka zostaje zesłana do ciotki na prowincję, jeszcze w pociągu towarzyszy jej sen o spółkowaniu (w zwiewnej pościeli i miękkim świetle) z gigantycznym pająkiem, który symbolizuje malarza obsesyjnie marzącego o swojej muzie. Perspektywa ujawnienia się nieokiełznanej kobiecej seksualności staje się coraz bardziej realna. A dla restrykcyjnej społeczności, spętanej tabu, szczególnie groźna – bo piętnująca jej hipokryzję. (MP)
7. Spojrzenie w lustro – Tam, gdzie rosną poziomki (1957), reż. Ingmar Bergman
Tam, gdzie rosną poziomki jest filmem utkanym ze snów fundamentalnych, znanych większości z nas i śnionych jako ostrzeżenie przed przegraniem życia. Pierwsza, otwierająca narrację wizja jest szczególnie przerażająca. Profesor Borg chodzi ulicami miasta, w którym znajdują się zegary pozbawione wskazówek. Nie ma tu nikogo. Dotknięty przez bohatera człowiek okazuje się jedynie manekinem. We śnie Borg widzi samego siebie w trumnie. Kolejne sny są równie autoanalityczne – egzamin, którego nie potrafi zdać oraz spotkania z pierwszą miłością, zwracającą w kierunku jego twarzy lustro, prowadzą do bolesnych podsumowań. Sny w filmie Bergmana wyróżniają się nie tylko uniwersalną, metafizyczną wymową, ale przede wszystkim formalnym kunsztem. Reżyser czerpie z tradycji kina niemego, a sceny marzeń sennych, pod względem budowania przestrzeni oraz wykorzystywanych symboli, odwołują się do wybitnych dokonań awangardy. (SN)
6. Dzieciństwo jak sen – Niebieski ptak (1918), reż. Maurice Tourneur
Motyw snu od samych początków kina towarzyszy opowieściom o dzieciach. Już w XIX wieku powstawały pierwsze wizje, w których chłopcy i dziewczynki spełniali niemożliwe na jawie życzenia. Taka konwencja jest użyteczna do przedstawienia świata kilkulatków; świata, który z perspektywy dorosłych może wydawać się nierzeczywisty, fantazyjny, dziwny. Jednym z ciekawszych i niesłusznie zapomnianych przykładów onirycznego filmu dziecięcego jest Niebieski ptak, amerykańska realizacja francuskiego reżysera Maurice’a Tourneura. Od pierwszych minut dużo się dzieje. Gdy dzieci zamykają oczy, przedmioty ożywają, zwierzęta domowe zyskują ludzki głos, a w sypialni pojawia się wróżka. Później, tak jak w Piotrusiu Panie, rodzeństwo wylatuje przez okno w kierunku gwiazd. U celu podróży czeka na nich wspaniały fantasyland. Senne efekty specjalne są absolutnie czarujące – widowiskowe (jak przystało na Hollywood) i nacechowane artyzmem (na wzór francuskiego filmu trikowego). Ówcześni krytycy pisali, że to dzieło „piękne od początku do końca”; wywołujące „nieomal nazbyt intensywne szczęście”. Afektacja po seansie Niebieskiego ptaka jest jak najbardziej wskazana. (KK)
5. Salvador Dalí w Hollywood – Urzeczona (1945), reż. Alfred Hitchcock
Co może być bardziej oczywistego niż poproszenie najpopularniejszego z surrealistów o stworzenie sceny snu? Alfred Hitchcock doskonale wiedział, co robi. Artystyczna scenografia przygotowana przez Salvadora Dalego wyniosła dość średni film na wyższy poziom. Wyobraźnia malarza okazała się zbyt zamaszysta dla Hollywood, dlatego z jego rozpasanej wizji pozostał w filmie niewielki fragment. Jednak i tak (u)rzeczona sekwencja odświeżyła konwencje przedstawiania snu w kinie głównego nurtu – dotychczas sygnalizowanego zazwyczaj przez zaciemnienie i zamglenie obrazu. Nocne mary w Urzeczonej dalekie są od banału. Znaleźć w nich można przecinane gigantycznymi nożycami wizerunki gałek ocznych, dziwną scenę gry w karty z postacią pozbawioną twarzy oraz sekwencję, w której pojawiają się motywy typowe dla twórczości Katalończyka (pustynia, nierzeczywiste kształty, symboliczne postaci i przedmioty oraz wykrzywiony budynek). Jeden z bardziej znanych amerykańskich filmów o psychoanalizie doskonale przetłumaczył na język sztuki splot wewnętrznych konfliktów i kompleksów. (SN)
4. Wśród wydm – The Velvet Vampire (1971), reż. Stephanie Rothman
Tę scenę mógłby wymalować Magritte – wzrok koncentruje się na plamie koloru w pustej przestrzeni, dominuje wrażenie nieważkości, a pod powierzchnią kłębi się lęk. W miejscu, z którego na obrazie The Victory z 1939 roku wysuwa się chmurka, Stephanie Rothman otwiera drzwi wampirzycy. Carmilla, pierwowzór wielu filmowych krwiopijczyń, do swoich wybranek przychodzi w snach. Drogę tę wybiera także Diane LeFanu; ubrana w rozwianą czerwoną suknię zdaje się unosić nad ziemią. Śnienie w The Velvet Vampire nie jest pojedynczą sekwencją, popisem twórców, który szybko przegrywa z realizmem, ale, jak przystało na gorący, pustynny klimat, przesącza się, powraca natrętnie. Urwane pozostawia po sobie niepokój i dziwną gorączkę zmysłów. (KG)
3. Rowelove – Wielka przygoda Pee Wee Hermana (1985), reż. Tim Burton
Pee Wee kocha swój rower, dlatego, gdy odpicowany jednoślad zostaje mu skradziony, zrobi wszystko, aby go odzyskać. Trudno nie zauroczyć się kuglarskim szaleństwem tego filmu. To kwintesencja wczesnej twórczości Tima Burtona, będącej pochwałą dziwaków i ich karykaturalnego świata. Tytułowego bohatera z opresji zawsze ratuje wrodzony urok osobisty i śmiech, który brzmi jak klakson rowerowy. Cyrkowa, upiorna wesołkowatość najlepiej wybrzmiewa w koszmarze bohatera, śnionym tuż po wypadku, na wielkiej tęsknocie. Pielęgniarze-klauni wiozą rower na salę operacyjną, na której ma wyzionąć ducha. Operacji towarzyszy aura narkotycznego tripu, w którym scenografia ugina się pod ciężarem wyobraźni. Na koniec wykrzywione, wymalowane gęby cieszą się ze śmierci roweru w diabelskim kotle. Trzeba przyznać, że nie ma gorszego koszmaru niż wymuszony śmiech z cyrku. (MP)
2. Karuzela, karuzela… – Dream of a Rarebit Fiend (1906), reż. Edwin S. Porter
Wynalazek kina miał zaledwie jedenaście lat, kiedy zdarzyło mu się przeżyć kacowy sen. W Dream of a Rarebit Fiend oddany zostaje paskudny stan pijaństwa i przeżarcia tłustym posiłkiem oraz następująca po nim jeszcze okropniejsza noc: bardziej alkoholowa utrata przytomności niż prawdziwy sen. Kładziesz się, we łbie się kotłuje, masz wrażenie, że ktoś uderza cię w skronie ostrym narzędziem. A to dopiero początek. Najgorsza jest tak zwana karuzela. Łóżko unosi się, trzęsie i wiruje nad ziemią; dostajesz mdłości, walczysz o przetrwanie. Piwo i serowe zapiekanki przewracają się w żołądku. Edwin S. Porter, ekranizując oniryczne komiksy Winsora McCaya, zastosował kilka efektownych trików. Najzabawniejsza jest „pijana” latarnia uliczna, wredne diabełki odpowiadające za ból głowy i łóżko lewitujące ponad miastem. W siedmiu minutach udało się oddać istotę bolesnych alkoholowych snów. Podczas seansu zapewne będziecie rozbawieni, o ile akurat nie macie kaca. (KK)
1. Technokoszmary – An American Hippie in Israel (1972), reż. Amos Sefer
Amerykańskiego hipisa w Izraelu owiewa fama jednego z najgorszych filmów, jakie kiedykolwiek powstały. Bez przesady – nie jest tak źle. Amos Sefer, twórca tego stonerskiego dziełka, miał w planach stworzenie klasyka kontrkultury na miarę Easy Ridera (1969, D. Hopper). Wyszło mu to cokolwiek niezręcznie, niemniej jego starania doceniła publiczność seansów o północy. Film (znany też pod alternatywnym tytułem Ha-Trempist) nie uniknął bowiem charakterystycznego, egzaltowanego tonu późnych lat sześćdziesiątych; nie stronił też od mało subtelnej symboliki. Wystarczy rzut oka na scenę snu, poprowadzoną na prowizorycznym slow motion (mówiąc wprost: aktorzy poruszają się tak wolno, jak tylko potrafią). Obrazy, które przewijają się na zbłękitniałej taśmie, przy dobrych chęciach można odczytać jako krytykę konsumpcjonizmu, rozwarstwień społecznych i militarnych zapędów Stanów Zjednoczonych. Drut kolczasty i okładanie biczem, psychodeliczny podwieczorek na pustyni, ludzie z głowami magnetofonów – senny koszmar głównego bohatera ogląda się trochę jak odrzut z Pana Kleksa w kosmosie (1988, K. Gradowski). (KG)